„Wszystko, co nie jest zabronione, jest obowiązkowe.” Murray Gell-Mann
To, co zabronione jest obowiązkowe tym bardziej.
Kapitan Ahab musiał zginąć. Ścigał białego wieloryba, ucieleśnienie zła. Chciał je zniszczyć i zbawić świat. Popełnił błąd w założeniu – zło jest rozproszone, każdy dostał jego część. Żeby je wyeliminować, trzeba zniszczyć i siebie.
W „Jądrze ciemności” Conrad pisze: „Odkryłem dziwną rzecz: nie wyobrażałem go sobie nigdy jako działającego, tylko jako rozprawiającego.(…) Ten człowiek przedstawiał mi się jako głos”. Coppola w „Czasie Apokalipsy” niemal dosłownie realizuje koncepcję Conrada. Kurtz(Brando) jest filmowany w półmroku, tak kadrowany, żeby zwrócić uwagę widza na jego poruszające się w nieruchomej twarzy usta. Wtedy jeszcze jest złem, białym wielorybem dla ścigającego go Willarda. Słowo jest narzędziem, którym Kurtz się posługuje. Po mistrzowsku. Dubbing zniszczyłby to, co ogromnie ważne: brzmienie głosu Brando. Tak sugestywne, że niemal hipnotyczne. Zło jest zamknięte w słowach. I słowa trafiają do Willarda, on je chłonie,
Usiłowałam policzyć głowy w tym filmie, szybko zaniechałam – za wiele tego. Te na palach w świątyni, ta, która spada na nogi Willarda, głowa Kurtza, głowa Willarda otwierająca film. Głowy do ścięcia i głowy, w których tkwi jądro ciemności. Szaleństwo dotyczy umysłu, nie serca. U Conrada tego nie ma – on tylko sugeruje obłęd bohatera, Coppola – obłęd eksponuje. Willard ma wytropić i zniszczyć Kurtza, ale nie Duvalla, który przecież podejmuje równie obłąkańcze decyzje; słynna scena, dziś już klasyczna, to nalot helikopterów na wietnamską wioskę przy wtórze „cwału walkirii” z opery Wagnera. Wszystko tam świadczy o szaleństwie, zabijanie zastępuje świąteczne rytualne orgie, helikoptery to mechaniczne menady, rozszarpujące na strzępy tych, którzy próbowali pozostać poza rytuałem, nie chcieli brać udziału w obrzędach. Duvall wydaje okrutny rozkaz, bo chce spokojnie surfować – w imię zaspokojenia chęci „boga” giną Wietnamczycy, ale tak naprawdę nie „zapach napalmu o świcie” sprawia mu rozkosz, to możliwość decydowania o czyimś życiu i śmierci. Sprawdza, jak daleko może się posunąć – i nie znajduje granic. Jest syty i zadowolony, bóg dostał swoją ofiarę. Jakby wojna była świętem, podczas którego wszystko jest dozwolone – wszystko to, co na co dzień jest zabronione. Dobro i zło okazują się dwoma biegunami tego samego magnesu, zamieniają się miejscami, a wszystkie wydarzenia i tak toczą się między nimi. Każdy uczestnik jest bogiem podczas tej fiesty – i ponosi odpowiedzialność jedynie przed sobą. Nie fatum kieruje nimi – oni zmuszają los do posłuszeństwa.
Widziałam ten film z dwoma różnymi zakończeniami. Jakby Coppola nie był pewny, co tak naprawdę chce powiedzieć widzowi. W jednej z nich Willard po zabiciu Kurtza niszczy jego obóz, w drugiej – sam zajmuje jego miejsce, całkowicie się z nim identyfikując. Coppola cytuje dosłownie Conrada: „Umysł Kurtza był zupełnie jasny. Natomiast jego dusza była obłąkana”. Jądro ciemności zaczyna się więc rozprzestrzeniać w człowieku, wypierając całą jasność, jeśli zaczyna się od szaleństwa moralnego. I żadna religia nie wdrukowuje w nikogo moralności nieprzekraczalnej, a często bywa przeciwnie – fanatycy usprawiedliwiają swój moralny obłęd czyniąc z Boga swoje narzędzie.
Jest jeszcze jedno – w tym święcie nie uczestniczą kobiety – są jego ofiarami, ginącymi w mękach podczas nalotu, lub ozdobami(show dla żołnierzy z udziałem dziewczyn z „Playboya”). W spektaklu dobra i zła kobieta ma tylko ciało.
Napisałam o tym filmie, bo wciąż uważam go za jedno z arcydzieł. To tylko luźne uwagi, nie recenzja. Coppola mówi obrazem, a jego przesłanie budzi niepokój.
Nie znam autora tej grafiki, ale znam tytuł: „Ćwicz mięśnie ducha”.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.