Archive for the ‘Bez kategorii’ Category

3 listopada, 2010

Złota chryzantema…

3 listopada, 2010

Defendo nic więcej tu już nie napisze… Defendo nigdzie już nic nie napisze… Defendo nic już nawet nie powie… Defendo, Annapurna, Małgosia odeszła 4 godziny temu do innego, lepszego świata. Prowokowała wszystkich swoim słowem, gestem, uśmiechem i wiedzą. Uczyła innych i sama brała od innych to co najlepsze. Ci którzy dali się sprowokować na pewno będą jej wdzięczni za lekcję, ci którzy nie dali niech żałują bo stracili szansę na coś wyjątkowego. Odeszła Małgosia w ciszy i bez żalu do losu za cierpienia, które jej na koniec zafundował. Odeszła bez pożegnania z nami wszystkimi wszak wierzyła, że nikt nie umiera jeśli się o nim pamięta. Zapamiętałem Małgosię z rozwichrzoną głową, uśmiechniętą, energiczną i jednocześnie czułą i delikatną. Uczyłem się od niej słów, historii i życia. Nie chciała nic w zamian oprócz tego bloga.  To na nim właśnie toczyła dyskusje o życiu i śmierci. Nie bała się ani jednego ani drugiego. To był tylko jej blog, wiec bez niej istnieć nie może. Otworzyłem go dla niej i dla niej go zamykam. Niech Ci się wiedzie pięknie w innym świecie, Małgorzato. Być może kiedyś się  tam spotkamy. Bardzo mi Cie będzie brak... Gad Anonim. – Jacek.

Wolność w rozumieniu ustawodawców

24 lutego, 2010

Dobrzy Ludzie(DL) wiedzą lepiej. Nie więcej, niż ja – lepiej. Lepsza wiedza to już nie kategoria obiektywna, ontologiczna, włazi w aksjologię. Wiedzą lepiej niż ja, że życie jest kategorią nadrzędną, że trzeba je chronić. Odmawiają mi prawa do zrezygnowania z niego. Mają w odwłoku to, że ważna jest jego jakość, nie długość.
DL w imię „mojego dobra” zakazują mi palenia papierosów w knajpach, posiadania najmniejszej nawet ilości narkotyków, aborcji i decydowania o sobie.
Kochają pakować się do mojego łóżka – bo to najważniejsza sfera życia każdego z nas. Tutaj dzieją się rzeczy najistotniejsze – śmierć i miłość. Trzeba więc je uregulować – zdaniem DL -zakazać, zabronić, zastosować sankcje. DL kochają swoją władzę – więc w imię zwiększania przyrostu naturalnego, który – podobno – jest dobrem wspólnym – ograniczają mój dostęp do środków antykoncepcyjnych i karzą kobiety(i lekarzy) za aborcję.
DL wiedzą doskonale, że każdy powinien w    c o ś   wierzyć. Nie, nie przeszkadzają mi krzyże w salach lekcyjnych – niech wiszą. Niech wiszą półksiężyce i pentagramy. Wisieć może wszystko – a nawet wszyscy. Nauka jednak – w przeciwieństwie do religii – jest obiektywna i weryfikowalna. Jej osiągnięcia powinny być dostępne każdemu i to za darmo. Jestem gotowa płacić(z moich podatków) nauczycielom, którzy przekazują ją dzieciom. Nie chcę finansować lekcji religii, a robię to wbrew mojej woli. Niech państwo płaci nauczycielom, ale nie katechetom – jeśli ktoś chce, żeby jego dzieciak uczestniczył w lekcjach religii – niech to sfinansuje, indywidualnie, z własnej kieszeni. Jego decyzja, jego pieniądze.
Wolność jest luksusem, większości z nas – niepotrzebnym. Niełatwo z niej korzystać, niewolnicy mają lepiej. W ustrojach totalitarnych mnóstwo ludzi czuło się znakomicie – zwolnieni z myślenia mogli realizować swoje malutkie, prywatne szczęścia.
Czuję się wolna, kiedy ta moja wolność kogoś uwiera i chce mi ją odebrać. Czerwona lampka alarmowa zapala się dopiero wtedy, kiedy moje opcje nikomu nie przeszkadzają, nie wywołują kontrowersji. Na szczęście moja wolność przeszkadza wielu ludziom, którzy wymyślają przepisy, które  ją ograniczają i rzecz jasna mają oni w zanadrzu masę etycznych, szczytnych powodów, dla których chcą mnie zniewolić. Ba, nie tylko chcą – uważają się za uprawnionych! Za chwilę każą mi robić mammografię(ciekawe, że nikt nie wymyślił, żeby mężczyźni przymusowo poddawali się badaniom prostaty; może dlatego, że w organach prawodawczych przeważają faceci). Za kilka lat wszystkie restauracje zamienią się w bary mleczne, bo alkohol też szkodzi, więc nie będzie go można spożywać w lokalach publicznych. Za 20 lat wprowadzą obowiązek uprawiania jakiejś dyscypliny sportu, potem zabronią chodzić na spacery po zmroku – wszystko to dla „naszego dobra”. Totalitaryzm rodzi się niepostrzeżenie…
Pytam znajomych, czy czują się wolni. Czują się. Jak to się objawia? Bo mogą jechać, gdzie chcą, robić, co chcą. Czekam, aż ktoś wreszcie powie mi, że wolność to dla niego swoboda myślenia i mówienia, że sam może myśleć, co chce, mówić to, pisać – i innym na to pozwala.
Wolność to wykwintna potrawa, nie smakuje tym, którzy uważają schabowego z kapustą za szczyt wyrafinowania. Wcale niełatwo ją polubić, często kończy się niestrawnością, a wtedy chętnie wraca się do mielonego i ruskich pierogów. Zupa cytrynowa, foie gras, krem truflowy, li-czi w sosie z białego wina, parmeńska szynka na melonie – to nie to samo, co pizza, hamburgery z McDonalda czy risotto(też obce, ale łatwo asymilowane). Wolność, podobnie jak slow-food, przygotowuje się powoli i potem się nią można niespiesznie delektować. Żadnych erzaców, margaryny zamiast masła, konserw mięsnych zamiast bekonu, podłego sikacza zamiast np.cahors; nie chcę, żeby w imię mojego dobra ktoś stracił prawo do swobodnego wyrażania swoich opinii i ocen(bo mogłabym się poczuć obrażona), żeby we wszystkich restauracjach nie można było palić(bo ktoś sobie tego nie życzy i mu szkodzi), żeby zabroniono picia wina(bo alkohol może być przyczyną wielu schorzeń – aż dziw, że na etykietkach wódki jeszcze nie ma stosownych ostrzeżeń – i awantur domowych z użyciem przemocy, o wypadkach już nie wspomnę: nota bene o wiele więcej osób ginie corocznie w wypadkach samochodowych niż z powodu raka płuc, może więc zabronić używania samochodów?), żeby wrócił dziki pomysł pakowania do więzienia niedoszłych samobójców(Anglia to już przerabiała, na szczęście dość dawno). Każde ograniczenie wolności – dla czyjegokolwiek dobra – niesie ze sobą ograniczenie praw.
Tysiące lat doświadczeń dowiodły, że człowieka nie można „w anioła przerobić”, w katolickim kraju mnóstwo ludzi zabija, kradnie, cudzołoży, pożąda cudzych żon(może osłów już nie, ale to nie zasługa dekalogu), mówi fałszywe świadectwo, nie miłuje bliźnich. I nie da się tego wymusić żadnym prawem, żadnymi sankcjami.

Od mojej wolności wara! Dla mojego dobra – zostawcie ją w spokoju!
Aha – prezydenta też chcę sama wybierać, bo taki mam kaprys…

Ilustrację przysłał mi nieoceniony Tadeusz Kuranda, wielkie dzięki!

WIELKA SZTUKA

10 lutego, 2010

Wielka sztuka ustąpiła miejsca popularności i wypadła z dawnych ram. Samo zaś pojęcie rozmyło się do tego stopnia, że trudno je zdefiniować. Nie wiadomo też, czy czegoś nam zabrakło, bo sami istniejemy w tak gęstej chmurze dookreśleń, że czujemy się zagubieni i samotni jako konkret. Zabrakło nam definicji?

Bezsilność

24 stycznia, 2010

„Mimo upływającemu już okresowi świątecznemu, czasie wspólnych spotkań w gronie rodziny i jeszcze czasie oczekiwania na kolędę świąteczną przez duszpasterzy, mamy poczucie refleksji mijających Świąt Narodzenia Bożego…
Czternastego stycznia w Gminnej Bibliotece Publicznej w N’ odbył się Przegląd Inscenizacji Bożonarodzeniowych- Jasełka 2010, pod hasłem „Syn Boży w żłobie leży..”. Jasełka oficjalnie rozpoczęła dyrektor GBP, pani Maria Nowak, witając serdecznie przybyłych gości, uczniów, rodziców, nauczycieli oraz przedstawicielkę magistratu, skarbnik panią Ewę Jachym. Program jasełek rozpoczęła grupa uczniów z ZSP w Koszarowie, z przedstawieniem pt: „Jasełka”, które zostało przygotowane przez A.Kaczmerek i I.Lewicką. Uczniowie utożsamiali się ze swoimi rolami, czego dowodem było duże zainteresowanie publiczności scenami oraz dialogami, które rozbawiały widzów. „Adoracja misyjna przy żłobku”, tak brzmi tytuł jasełek, przygotowanych przez Miejskie Przedszkole w Kowalowie, pod kierunkiem pani S.Dobrej. Przedszkolaki zaczarowały uczestników spotkania pięknym śpiewem kolęd, ciekawymi strojami i recytacją dialogów. Podczas „Jasełek”, zorganizowanych przez uczniów Szkoły Podstawowej w Jaworowie, mogliśmy usłyszeć tematy kolęd zagranych na gitarze i fletach. Przedstawienie zostało zorganizowane przez panią F.Jakową i T.Serek. Młodzi aktorzy byli bardzo dobrze przygotowani do swoich ról, na scenie nie zabrakło dynamizmu, śpiewu, a co najważniejsze pięknych kostiumów i ról zwierząt, m.in. ptaków, zajęcy oraz misia. O „Zwyczajach Bożonarodzeniowych w Państwach Unii Europejskiej”, opowiedzieli nam uczniowie ze Szkoły Podstawowej w Kolonowie, którzy dzięki pomocy nauczycielek pani K.Kowalskiej i O. Malkowskiej, bardzo wiernie odwzorowali tradycję i obyczaje bożonarodzeniowe. Klasa zero przygotowała zwyczaje Włoch, pierwsza klasa Niemiec, druga Francji, a trzecia Anglii. Dzieci wykazały się bardzo dużą znajomością języka obcego, opisywanego kraju, ciekawymi inscenizacjami oraz śpiewek kolęd w języku obcym. Dodatkowo przedstawienie każdej klasy, było wzbogacone o slajdy ze zwyczajami świątecznymi każdego kraju. Tytułowe jasełka wystawili uczniowie ze Szkoły Podstawowej w Wodzimiu, pod kierunkiem pani J.babskiej i U,Zalewskiej. „A światłość ciemności świeci”- tytuł jasełek bardzo wiernie odwzorował treść przedstawienia, poprzez ciekawą rolę węża, Adama i Ewy, świętej rodziny, pasterzy i aniołów. Ciekawa scenografia i bardzo dobrze przygotowane kostiumy, przykuwały uwagę widzów. Całość przedstawienia dopełniły tematy muzyczne Arki Noego i Golec Orkiestra. Po zakończeniu każdego przedstawienia pani dyrektor wręczała dzieciom dyplomy i nagrody, a nauczycielom podziękowania za przygotowanie dzieci i organizację przedstawień. (…) Na zakończenie dyrektor GBP, podziękowała gościom za przybycie i aktywne uczestnictwo w tegorocznych jasełkach.”
Przepraszam za to, że naraziłam moich czytelników na ten kuriozalny tekst. Napisała go pewna młoda panienka, magister dziennikarstwa. Serio. Na uwagi reaguje awanturą, święcie przekonana, że pisze cudownie. W tekście zmieniłam tylko nazwy miejscowości i nazwiska – Bogu ducha winnych – nauczycieli.
Przypomniała mi się opowieść, którą uraczył mnie wiekowy już przyjaciel. Podczas wojny chodził do szkoły w zapadłej podrzeszowskiej wsi. Miał tam kolegę, który nie przepadał za nabywaniem wiedzy. Zapytał go kiedyś, czemu nie uważa na lekcjach i otrzymał rzeczową odpowiedź: „Bo to draństwo mnie mierzi i pobudza mnie do srania…”. Kto pyta – ten się dopyta, lub napyta sobie biedy.
Może panią magister(absolwentkę prywatnej – na szczęście – uczelni) wykłady i ćwiczenia też mierziły? W końcu zapłaciła, więc miała prawo wymagać. Ciekawe, czego wymagali od niej egzaminatorzy? Może warto przyjrzeć się pracom magisterskim absolwentów tego „ludycznego” uniwersytetu?
Piszę tę notkę, bo czuję się bezsilna. Przecież „toto” zapłaci i zrobi doktorat(tak się odgraża). Nic babie zrobić nie można. Formalnie to ona jest wykształcona jak cholera. Więcej takich tekstów popełniła, niektóre opublikowała w darmowych gazetkach, ktoś jej nawet za to jakieś grosiki zapłacił, umacniając ją w przekonaniu, że pisze co najmniej dobrze. Ksiądz Rydzyk też się doktoryzował – z samego siebie, a szacowna komisja oficjalnie uznała, że „wiele się od doktoranta nauczyła”. Niech sobie polscy piłkarze kopiący schodzą na psy, niech Małysz skacze niezbyt daleko, pogodzę się z wieloma innymi naszymi nieosiągnięciami, ale bronić bedę do upadłego statusu polskiej nauki. Aż upadną te magisterki! Po drugiej publikacji, świadczącej nie tylko o idiotyzmie, ale o kompletnej nieporadności językowej takiego osobnika – powinno się odebrać mu tytuł! Albo przydzielić tytuł magistra wszystkim, którzy przekroczyli 22 rok życia, niezależnie od ich umiejętności i kompetencji! W dowód osobisty wpisać albo co?
Idiomagistrzy studiów humanistycznych(sic!) nie odróżniają Berlioza od berlieta, Grotowskiego od Grota-Roweckiego, Begerowej od choroby Bergera, Rubika od Rubikonu, konia od dyszla, charta od hartu… Do garów, psiakość! Chociaż nie – wolałabym nie być przez nich karmiona, zapewne właśnie jakiś magister żywienia uraczył Tadeusza rozmoczonymi szczątkami rybopodobnymi w drogiej knajpie.
Polska edukacja była na najwyższym światowym poziomie, potem ją zreformowaliśmy, nie zauważając, że reformy nie dość, że używane, to w dodatku niedoprane. Powtórzyliśmy wszystkie błędy szkolnictwa zachodniego, nie wiedząc, że zazdrości nam ono znakomitych wyników. Na fali reformowania wszystkiego – byle jak i prędko – popłynęliśmy w stronę rynsztoków. Łatwo było naród wkręcić – ciekawe, kto to odkręci?

Moc życzeń

27 grudnia, 2009

Święta to szczególny czas. Magia miesza się z religią, stary czas się kończy, nowy jeszcze nie nastał. Radość walczy o miejsce z lękiem, nadzieja z obawą. Stwarzamy nowy porządek, konstytuujemy świat, mając – lub nie – świadomość, że to niebezpieczne, bo za blisko i za daleko jesteśmy. Czyny i słowa jednoczą się w obrzędach, stają się działaniem, nabierają mocy. Składamy sobie życzenia, pod których werbalną warstwą kryje się zarówno ich forma „zaklęciowa”(powtarzamy jak mantrę, że życzymy komuś, kogo kochamy/lubimy „zdrowia i szczęścia”) i zindywidualizowana(z tym większy problem, bo musimy mieć jakąś wiedzę o adresacie życzeń).
Magia tym się różni od religii, że ta pierwsza próbuje zmusić bóstwo do ulegania nam, zaklinającym, ta druga zakłada poddanie się woli bożej. W modlitwach prosimy, w zabiegach magicznych – próbujemy na Boga wpłynąć. Ile jest więc magii w religii?
Akt mowy – jeśli kierujemy wypowiedź do kogoś – ma charakter illokucyjny(chcemy coś do kogoś powiedzieć) i perlokucyjny(chcemy sprawić – dzięki słowom – żeby adresat przyjął pewną postawę, którą chcieliśmy wywołać). Moc illokucyjna jest możliwa dzięki konwencji językowej. Stąd życzenia, które czytamy, są dla nas zrozumiałe – ktoś, kto życzy nam zdrowia i szczęścia – jest osobą, która nas lubi. Lubi mnie mój bank(bez klientów zdechłby pod płotem), czasopismo(splajtuje, jeśli przestaniemy kupować), właściciel sieci komórkowej(też interesownie) itd.
Zupełnie inaczej lubi mnie Torlin czy Sadoq – moje istnienie/niebyt nie wpłynie na nich w żaden sposób, więc czytam i odbieram ich życzenia całkiem inaczej. Są mi bezinteresownie życzliwi, zaklinają dla mnie Fatum, chociaż nie muszą. W tle słyszę „nie mam wpływu na to, czy będziesz zdrowa, ale jeśli zachorujesz, wyzdrowiej, znajdź w sobie siłę do walki”, „bądź szczęśliwa – a raczej szukaj szczęścia – masz moje przyzwolenie; akceptuję Twoje poszukiwania, bez względu na koszty, którymi – być może – i mnie obciążysz”.
Uważnie czytam życzenia, nawet te rymowane(widzę w nich – okiem antropologa – szereg zaklęć i niemal „czystą” magię), chociaż ich forma bywa żenująca. Znajomi się dziwią – podobno nikt nie wnika w formę i treść życzeń, liczy się samo ich składanie.
Scenka na poczcie(autentyczna):
– Proszę o kartkę z kopertą – pani oferuje kilka wzorów w różnych cenach, młodzieniec waha się, w końcu zagląda do środka świątecznej pocztówki.
– A ma pani takie z życzeniami, wydrukowanymi?
– Te po 1.50 zł są bez życzeń, te po 1.70 zł – z życzeniami.
– To ja poproszę te droższe. Wystarczy się podpisać?
Nie mam  mu za złe. Ktoś kazał mu wysłać życzenia do rodziny, o której – być może – niewiele wie. I tak nieźle – pocztą, nie przez internet. Więc „dopisz choćby imię własną ręką, nie wystukuj wszystkiego na maszynie”, jak prosiła Jasnorzewska.
Kiedy nadchodzi czas składania życzeń – staję się bezradna. Wtedy właśnie uświadamiam sobie, jak niewiele wiem o marzeniach ludzi, których lubię i kocham. Komu życzyć obrony doktoratu, komu – potomka(tak łatwo zranić bezpłodnych!), komu – spełnienia najskrytszych marzeń(a marzy o otruciu teściowej, którą przypadkiem lubię), komu – sukcesów w życiu osobistym(jakby było inne niż osobiste)?
Życzę więc Wam wszystkiego najlepszego, czyli tego, co uważacie za najlepsze – nie ja – Wy. Bo to Wy jesteście najważniejsi, niczego nie   c h c ę, bo nie ja tu jestem ważna, tyko Wy. I życzę   n a m, żebyśmy umieli rozmawiać ze sobą. I żebyśmy umieli zobaczyć zalety interlokutorów, których poglądów nie akceptujemy i wady tych, których cenić potrafimy. Żebyśmy uwolnili się od pokusy adoracji i od pokusy nienawiści. Życzę Wam, żeby przybywało ludzi myślących i mądrze wątpiących, bo odnalezienie jednej owieczki w stadzie jest bezcenne.
Na marginesie – doceniłam ortografię. Większość życzeniodawców życzy wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku(w sumie trzy dni). Nowy Rok to tylko 1 stycznia. Pozostałych 364 dni mam mieć mniej szczęśliwych?
I jeszcze jedno – marzę o tym, żeby świąteczne dekoracje na zewnątrz domów oceniał jakiś plastyk i wykopał w kosmos wszystkie saneczki, Mikołaje, elfy i reniferki! To jest magiczny czas, nie Święto Kiczu!

Aneks – i kogo to obraża?

8 grudnia, 2009

Rozbawił mnie ten teledysk. Znakomita muzyka i świetny tekst. Zresztą – u Lao Che – to norma. Szukałam tekstów „Spiętego” w necie. Okazało się, że na wielu stronach został wykasowany. Teksty i dyski skasowali ci, którzy wcześniej je wrzucili na różne strony – pod naciskiem „dbaczy o dusz czystość”(ciekawe, że większość spotkanych przeze mnie osobiście misjonarzy wolała rozprawiać o duszy, ale – sądząc po wątpliwym aromacie, jaki roztaczali – uważali mydło za zbędny luksus). Piszę o Lao Che, bo należą do tych nielicznych, którzy śpiewają o czymś(vide „Hydropiekłowstąpienie”). O czymś śpiewa też Coma. Znaczy – można. I – co ciekawe – oni wszyscy są „niszowi”. Ja też.

Ostatnio Spięty z Lao Che zaśpiewał uroczo:

a potem:

Posłuchajcie, proszę:)

Koci antrakt

30 listopada, 2009

Koty są skuteczne. Przez wiele lat uczyłam dziecko, że używane skarpetki – przed praniem – powinny leżeć w miejscu na nie przeznaczonym i to parami. Rezultat? Żaden. Koty nauczyły mojego syna tej sztuki w ciągu tygodnia. Koszt? Trzy nieodwracalnie zniszczone sztuki skarpetek, każda z innej pary, jedna zniszczona odwracalnie(specjalne, górskie, ukochane – teraz dziecko negocjuje ze mną cerowanie), trzy sztuki posłużyły za kuwetę. Dziecko pierze na bieżąco. Ręcznie – więc przedłuża żywot tej części garderoby. Sama radość!

Psem zawładnęły natychmiast. Papkin tak długo ssał Veri, aż zaczęła go karmić. I tak się dożywia aż do dziś. Jego brat nie życzył sobie pożywienia, za to lubi grzać się przy suce. Veri jest stronnicza – kiedy kociątka walczą ze sobą, staje po stronie karmionego, chociaż jej interwencja ogranicza się do rozdzielania przeciwników.

Jak sprawić, żeby państwo chcieli się bawić z kotami, ilekroć kotom przyjdzie na to ochota?
Znalazły sposób. Piłeczka czasem nie skutkowała, bo ludzie woleli zajmować się jakimiś idiotycznymi czynnościami jak czytanie, oglądanie filmu, sprzątanie, gotowanie itp. albo leniuchowaniem. A tymczasem zawsze można ich sprowokować do zabawy – wystarczy uważnie patrzyć, co aktualnie robią i czego do tej pracy potrzebują. Jeśli jest to pióro, kartki, łyżka, szczotka do włosów, pilot od tv czy radia, ściereczka do kurzu albo biżuteria – to zabawa jest pewna. Trzeba odczekać, wykorzystać moment nieuwagi, porwać przedmiot i gnać przez mieszkanie na oślep, wszystko jedno dokąd. Istota dwunożna rzuci się w pogoń, a wtedy można liczyć na współpracę brata-zbója, który gwizdnie drugi, równie nieodzowny przedmiot i poleci w innym kierunku. To o wiele ciekawsze niż durna piłeczka, za którą koty muszą same ganiać, a ludzie tylko rzucają. Na liście rzeczy, które znajdą się dopiero podczas gruntownego remontu mam pen-drive z najważniejszymi tekstami, pierścionek, jeden klips ze srebra i hebanu(ulubiony), mini-latarkę syna, trzy breloczki i nie  mam pojęcia, co jeszcze – to się okaże, kiedy zacznę gorączkowo poszukiwać czegoś, bez czego życie jest stanowczo mniej piękne.

Jak obudzić istotę dwunożną w środku nocy? To łatwe. Jest wiele sposobów. Można rozpocząć bratobójczy pojedynek na udeptanej – starannie – ziemi łóżka osoby, która słodko zasnęła. Można drapać drzwi – wzorem psa – tak długo, aż półprzytomny człowiek wstanie i je otworzy – wtedy udać się na strych, gdzie w skrzynkach suszą się orzechy, wywlec kilka na podłogę sporządzoną z pięknych, długich desek – i toczyć je z hurgotem porównywalnym z gradem pocisków z kałacha. Można też położyć się na poduszce na wysokości twarzy śpiącego i wpatrywać się intensywnie w jego zamknięte oczy – otworzy je po góra pięciu minutach. I jest duża szansa, że ich nie zamknie przez najbliższych 180 minut. Kocia inwencja w zakresie budzenia śpiących jest niewyczerpana, wyczerpani są budzeni,  bezlitośnie i znienacka pozbawiani możliwości wypoczynku. Niezłym sposobem jest atakowanie psiego, merdającego ogona – Veri jest cierpliwa do obrzydliwości, ale i ona szczeknie w końcu, kiedy kot się w ogon za mocno wczepi kłami i pazurami. Obowiązuje zasada – im głośniej, tym lepiej..

Wanna stwarza nieograniczone możliwości. Najlepiej wpaść do ciepłej, pachnącej olejkami wody niby przypadkiem, w końcu kot tylko spacerował po śliskiej krawędzi. A dalej to już same przyjemności – pani wywleka zwierzę, suszy ciepłą suszarką, otula ręcznikiem…frajda! Można też wskoczyć do pustej wanny i ścigać po jej dnie mydło, korek…wszystko jedno, co – i tak jest gwarancja, że za chwilę ktoś przyleci ze szmatką, bo szlaczek z kocich łap na białej emalii mu się nie spodoba.Ludzie mają dziwne gusta.
I największe „cudowności” – karmienie witaminami i innymi preparatami. Najpierw trzeba spojrzeć z wyrzutem w niewinnych oczach, potem wyrwać się drapiąc do krwi, potem drapać miejsca poza opatrunkiem, bo co sznyt – to sznyt; następnie warto zobaczyć jak wygląda kot na suficie i zjechać na windzie firanki, bo po co komu ta durna zasłona? Krew się leje, ludzie mówią różne wyrazy, których koty nie rozumieją, bo tak postanowiły… Kiedy już całe miasto, okoliczne wsie i pół Polski otrzymały informację, że konieczna jest interwencja TOnZ, trzeba nagle zmięknąć i pozwolić sobie podać te kretyńskie odżywki wprost do pyska, ale tylko wtedy, kiedy są owinięte w prawdziwe salami(tylko to najdroższe, produktów wartych mniej niż 50 zł/kg nie przyjmujemy). Ale jeśli pani je paprykę, szczypiorek, kiszoną kapustę – i nie chce się podzielić – trzeba jej to paskudztwo ukraść i zjeść natychmiast! Niech wie, kto tu rządzi!

Za ciosem

15 października, 2009

Wszędzie znajdzie się jakiś „urażeniec”, wrażliwszy od mimozy, którego uczucia łatwo obrazić, bo wyobraża sobie, że je ma. A ma zwłaszcza uczucia religijne, więc składa na sesji rady miejskiej oświadczenie, że zaproszona z okazji obchodów święta miasta „Neo-Nówka” uczucia te i owe uraziła do żywego i martwego(intelekt to on ma mało żywy). Nieznalską to on by zgwałcił i następnie ukamienował. Madonnę(za datę występu w Polszcze) spaliłby żywcem, pewnego Włocha zastrzeliłby(gdyby miał jaja) za meteoryt, przygniatający JPII. Jego prawo, bo uczucia religijne ma draśnięte, że aż woda się polała – bo o krwi może jeno pomarzyć. Największy prowokator blogosfery – Proces – jak ognia boi się rozmów o religijnych odczuciach – łatwiej urażać userów, trudniej – naprawdę się narazić… kunktator jeden!
Na tym tle czytam wypowiedzi mądrych księży(są i tacy, słowo!) – Prusaka, Szostka. Przypominają, że Jezusa razili kupcy w świątyni, nie innowiercy. Że JPII    n i e    j e s t  przedmiotem kultu religijnego, ale człowiekiem, zmarłym(więc szacunek przynależny nieżyjącym mu się należy, ale tylko tyle). Że sprawa powieszenia lub zdjęcia krzyża w społecznościach demokratycznych powinna podlegać negocjacjom. Że rzetelny katolik powinien reagować nie tylko wtedy, kiedy   j e g o   uczucia są obrażane – ale i wówczas, kiedy uraża się uczucia judaistów, mahometan, prawosławnych.
Żaden radiomaryjny dureń nie pomyśli(myślenie jest zakazane – wyznawcom księdza doktora, który – kuriozum! – doktoryzował się z siebie samego, miast z ekonomii, na której zna się lepiej od Balcerowicza), że „obraza uczuć religijnych” to również parszywe komentarze po śmierci Edelmana. Przecież on był „zaledwie żydkiem”. Tylko ksiądz Szostek ma odwagę powiedzieć, że „to są moi bliźni. Kiedy oni są dotknięci, to i ja jestem  dotknięty.”
A gdzie „kenoza”? O której zdaje się nie mieć bladego pojęcia(pewnie nie ma) ojciec dyrektor? Gdzie świadomość, że gdyby nie uniżenie Chrystusa – ostateczne, tylko Jemu przynależne –  Odkupienie nie byłoby możliwe? Gdzie piękne zaufanie do artystów, że – kalając – uświęcają?
Gdzie pewność wierzących, że ich uczuć religijnych  n i e   m o ż n a   obrazić?
Najładniejszy dowcip rysunkowy, jaki ostatnio widziałam: kura ma nieco łysy odwłok, głos z offu mówi – ..wyrwali mi z kontekstu. Nie dam sobie wyrwać pióra – z żadnego ze skrzydeł!:D

Addenda(zgodnie z obietnicą)

Rudolf Otto pisał, że przeżycia religijne(nie uczucia!) to bycie pociąganym i napełnianym strachem przez „świętość” i numinosum(przejaw woli i mocy bóstwa), składają się z grozy i fascynacji równocześnie. Ta definicja ma wielu przeciwników, potrafiących swoje zarzuty uargumentować.

William James uważa, że uczucia religijne od niereligijnych różnią się tym, że – pozbawione treści poznawczej – są intensywniejsze i uroczystsze. Prawdy i przekonania religijne(nazywał je „czystymi przeświadczeniami”) są wobec przeżyć tylko wtórne i  w gruncie rzeczy bez znaczenia.

Maslow(ten od słynnej piramidy potrzeb) badał zjawisko „doświadczeń szczytowych” – doświadczanie pełni istnienia – i stwierdził, że mogą one mieć zarówno charakter religijny jak i areligijny. Uznał, że przekonania religijne są późniejszą interpretacją tych szczytowych doświadczeń, których nie można przecież zwerbalizować, więc próbuje się je przekazać innym ludziom w formie przekonań właśnie. Te doświadczenia są dla doznających ich tak ważne, że gotowi są bronić ich nawet za cenę życia(w sytuacjach skrajnych gotowi są zabić lub ponieść śmierć), wolności itd.

Badania Samuelsa i Lestera(wyniki opublikowane w 1985r.) nad uczuciami wobec Boga, prowadzone wśród katolickich zakonnic i księży dowiodły, że uczucia te nie różnią się niczym od uczuć przeżywanych w kontaktach z innymi ludźmi. Miały również podobny stopień natężenia.

Ks.Jacek Prusak uważa, że uczuć religijnych nie można odróżnić od niereligijnych; są przeżywane jako miłość, wdzięczność, lęk, poczucie winy – zupełnie tak, jak uczucia międzyosobowe. Komponent motywacyjny i komponent ekspresji  też nie jest w żaden sposób wyjątkowy(składanie rąk do modlitwy, skupianie się, pomaganie innym w imię miłości bliźniego – można to robić i bez religii). Komponent neurofizjologiczny również nie jest fenomenem – stan „szczęśliwości”, wewnętrznego spokoju można osiągnąć równie dobrze dzięki modlitwie jak i dzięki stosowaniu technik relaksacyjnych czy spełnionej miłości do drugiego człowieka. Prusak sądzi, że uczucia religijne różni od innych tylko komponent poznawczy – ktoś interpretuje jakąś sytuację czy zdarzenie jako związane z Bogiem, a to wywiera na nim wrażenie, porusza go, bo – w jego ocenie – odnosi się do tego, co ponadludzkie. Osoby religijne czują się więc obrażone, bo uważają swoje uczucia za adekwatne w stosunku do określonych przekonań czy symboli, które zostały przez kogoś innego zakwestionowane, a dla nich mają wartość nadrzędną.

Zatem –  „obrażalstwo religijne” wynika ze słabej, czy silnej wiary?

Ciekawe, że żadnego katolika nie obraża koszmarna kiczowatość Lichenia, pełne nienawiści i jadu słowa Rydzyka, buteleczki na wodę święconą w kształcie „matek bosek” z odkręcaną główką, raniące uszy – zarówno tekstem, jak i melodią i aranżacją – piosenki religijne, śpiewane na pielgrzymkach, język artykułów o Alicji Tysiąc w różnych pisemkach przeznaczonych dla owieczek, żenująco niski poziom nauczania religii w szkołach itd. itp. A przeciw tym właśnie zjawiskom powinni najgłośniej protestować – bo nie Nieznalska zagraża religii, ale działalność bluźnierczych wiernych. Bo o wiele bardziej niszczy religię i jej symbole banalizacja niż prowokacja – ta ostatnia może inspirować do myślenia i przemyślenia na nowo, może wyznawców wzbogacać, a już na pewno nie obraża. A kabareciarze? Oni oświetlają jaskrawym światłem to, czego wierni zobaczyć nie chcą – więc maybachy księżowskie, pychę i żądzę zupełnie świeckiej władzy, którą często grzeszy naziemny personel Pana Boga, niedouczenie wielu księży, ich nieporadność językową(wystarczy spojrzeć, jaką popularnością cieszą się wszelkie homilie i kazania internetowe – ordynarne „gotowce” na niedzielne msze i ściągi dla seminarzystów; i to nie wierni tam zaglądają, a pasterze). I katolicy powinni kabareciarzom dziękować – bo podają im na tacy nie złotówki, a informacje o tym, co ludzi zraża do instytucji Kościoła i co trzeba zmienić.

Sufizm

11 października, 2009

Nie chcę, o Nieboskłonie, nie wiruj beze mnie –
Słońce – ja nie chcę, byś wschodziło beze mnie,
I nie chcę, Świecie, żebyś trwał beze mnie –
Nie chcę!
Kiedy jesteś ze mną, i we mnie, i przy mnie,
To piękna jest Ziemia i piękne Zaświaty –
Nie chcę, byś na tej ziemi przebywał beze mnie –
Nie chcę!
Ty dajesz nocą światło Księżycowi
Jesteś Księżycem, a ja jestem Nocą –
Po niebie nie płyń beze mnie –
Nie chcę!
Spójrz na kolec, co przywarł cały do swej róży –
Czyż nie jesteś Różą a ja kolcem Róży?
W kwietniki różane nie odchodź beze mnie –
Nie chcę!

Malutka próbka – fragment rubajaty Celaleddina Rumiego, diabli wiedzą, czy Turka, czy Persa – bo pisał po persku, ale mieszkał w Azji Mniejszej. Te rubajaty to Biblia wyznawców sufizmu. I znów – czort wie, skąd się wzięli, dlaczego zyskali tak wielką popularność i czemu zniknęli. Wiadomo natomiast, że posługiwali się zupełnie niereligijnym językiem soczystych erotyków, nawet kiedy pisali o miłości Boga. Ewoluowali – najpierw było założenie(dla islamu – oczywiste), że człowiek i Bóg to jedność, potem(skoro „nie ma boga prócz Boga”), że nie ma   n i c  prócz Boga, a skoro Bóg jest bytem jedynym, to człowiek… nie, tak daleko się nie posunęli, Allah miał być jedynym bytem rzeczywistym, człowiek natomiast – bytem przypadkowym.
Miłość do Allaha – to jedyna miłość prawdziwa, ale wiedzie przez miłość do człowieka, kochanki lub kochanka, namiętną, gorącą, seksualną. Mistyczny seks i seksualny mistycyzm.
„Płomień mojej miłości przerasta niebo i ziemię. Wśród tych płomieni błyszczy moje Słońce – Szems. Wszystko staje się jasne, kiedy Szems jest przy mnie. Oglądam rzeczy nigdy niewidziane, przeżywam doznania nigdy niedoznane. Bo Szems jest morzem duszy, duszą świata…” – Rumi tworzył pijąc i tańcząc, kochając się i biesiadując, w ekstazie i rozkoszy.Podobno na cześć twórcy rubajatów do dziś tańczą derwisze – już od ponad siedmiuset pięćdziesięciu lat. My – czcimy naszych wielkich śmiertelnie poważnie.ćma

Rodzimi sufici(sufiści?) to całkiem inna sekta, sufit jest ich natchnieniem. Tam widzą zarysy bardzo wygodnych spiskowych teorii dziejów, tam odnajdują swoich wodzów, stamtąd czerpią argumenty. A kiedy próbujesz z nimi rozmawiać – błądzą oczami po swoim niebie – suficie. A i Biblie ich inne zgoła od rubajatów czy gazel, powtarzają swoje sutry i krowy z reguły z okazji czyjejś śmierci, jakiejś rocznicy, odsądzając od czci i wiary – czczonych. Wygwizdują Bartoszewskiego i wieszają psy na Edelmanie, Skardze też nie przepuścili. Bo – ich zdaniem – wszystkiemu winni są żydzi, geje, zwolennicy aborcji, racjonaliści, miłośnicy filmów Polańskiego, przeciwnicy kary śmierci…… i cykliści.