Archive for the ‘Erotyki?’ Category

Jałmużna

17 sierpnia, 2008

Dziś rano długo leżał w wannie, rytualnym gestem dotknął szyi i twarzy dłońmi zwilżonymi wodą o ostro-słodkim zapachu. Włożył ciemnoszarą koszulę z surowego jedwabiu. Lubi luźne ubrania. Idzie ulicami miasteczka trochę zaniepokojony tym, że niedokładnie odbija się w lustrach i wystawach sklepów. Oddycha powoli, znużonym gestem odgarnia włosy z czoła długimi palcami o owalnych, błyszczących paznokciach. Pali papierosa zaciągając się chciwie i wtedy po raz pierwszy dostrzega Ennę. Dziewczyna zapina sandał, przytrzymując w ustach kwiat, który niosła wcześniej jak tryumfalne berło. Podnosi głowę i dostrzega Diabła – nie może już wyjąć z ust płonącej pochodni płatków – potrafi tylko jakby prowadzona niewidzialną ręką iść za nim, mijając fasady domów odbijające się w dziesiątkach kałuż. Nie widzi pary staruszków spacerujących z wnukiem, żebraków przemykających w cieniu tamaryszków i klonów, półuśmiechów kroczących godnie i godnie odzianych urzędników, dużego czarnego psa, leniwie drapiącego się za lewym uchem, sparszywiałym i atakowanym przez muchy. Nie słyszy donośnych dźwięków płynących z głośnika umieszczonego przy wirującej karuzeli, obleganej przez chłopców, którzy kiedyś podglądali fruwające spódniczki koleżanek, pragnąc złowić wzrokiem choćby skrawek wysoko odsłoniętych ud, dziś smętnie obserwujących nogawki dziewczęcych spodni. Diabeł lekko krzywi usta słysząc cały ten zgiełk, bo jest przecież wrażliwy na Piękno, tylko do niego się modli. Nastaje wieczór i wszystkie gwiazdy już płoną na liliowoszarym niebie miasteczka, sprawiając, ze nikt i nic nie rzuca cienia i domykając oczy ptaków.

Enna wchodząc w mieszkanie Diabła, nigdy nie sprzątane, bo właściciel szanuje pamięć przetrwałych obecności i lśnień, potyka się o meble i zwierzęta o smutnych oczach, łaszące się do jej nóg. Wirują bezużyteczne żyrandole, ściany nachylają się nad konsolami i etażerkami pełnymi dotyków cudzych dłoni i listów. Pokonuje progi i schody, wkręca się w labirynt czasu, którym rządzi ten, na którego wezwanie stawiła się tak łagodnie i posłusznie.
– Jesteś śliczna – mówi Diabeł i kładzie dłoń na jej biodrze. Enna nie jest piękna: ma za małe oczy krótkowidza o zmęczonych powiekach, szarą cerę , zbyt szerokie biodra i za małe piersi, tylko strzeliste nogi mogą przykuć uwagę, jakby natura chciała ją przeprosić za swoje skąpstwo. I usta – pełne, rozchylone i wciąż drżące, ale Diabeł musi czekać. Od początku chciał całować Ennę przez zwiędłe płatki, a róża jest nadal jeszcze świeża. Przez półotwarte okno wpływa smród butwiejących liści i czegoś jeszcze innego – zapach rozkładu, mieszając się ze słodkawą wonią kardamonu, który czyjaś ręka porozsypywała na podłogach i stołach.
– To wszystko teraz należy do ciebie i od ciebie zależy. Możesz układać i zaplatać, ale nie możesz niczego wyrzucić. Zapal świece, to nieprawda, że boję się światła – mówi Diabeł i wychodzi do kuchni.

Lubi przyrządzać potrawy, stawia więc na ogniu dużą patelnię, wrzuca na gorący tłuszcz kawałki mięsa, owoce, zioła i dużo czerwonej papryki, uważnie śledzi zapach parującego jedzenia, sprawdza jego urodę. Enna machinalnie głaszcze zwierzęta, które ją osaczają podczas nieobecności gospodarza. Czeka zupełnie spokojnie, tropiąc słowa, o których wie, że w niej zakwitną. Uchodzi z niej wolność, a jej miejsce zajmuje czułość i uległość. Diabeł zarzuca na wielki, okrągły stół koronkowy woal, którego skraj zaczepia się o jedną z rzeźbionych nóg tworząc draperię. Na stole układa sztućce i owoce, stawia ciężkie naczynia, pękatą butlę wina, kielichy o smukłych nóżkach, parujące jedzenie. Enna chciałaby tylko pić, więc Diabeł musi karmić ją jak dziecko, małymi kawałeczkami, odrobinę zniecierpliwiony. Opowiada jej przerażające historie kobiet, które do niego należały, mówi o zbrodniach, które inspirował, odsłania stopniowo czas, który dopiero nadejdzie, tak jakby jeszcze nie podjęła decyzji, jakby mogła się wycofać. Enna wciąż milczy – wie, że kiedy się odezwie, jej urok pryśnie, dopóki milczy jest wciąż stwarzana przez diabelską wyobraźnię. Nie chce, żeby zorientował się, że jest zwyczajną dziewczyną, którą wybrał zapewne przez pomyłkę. Jest wystarczająco głupia, żeby myśleć, iż jest w stanie podjąć grę. Zamiera pod jego dotykiem, przeszyta nagłym dreszczem. Mocno zwiera nieposłuszne uda, które chcą się dla niego rozchylić. Otwiera oczy w niemej prośbie – potrzebuje słów, które ją całkiem pogrążą i odsłonią dla niego. Diabeł najcichszym szeptem opowiada jej swoje pożądanie. W kątach warują posmutniałe zwierzęta. Kiedy biała szyja Enny ugina się pod jego ustami, dom napełniają odgłosy westchnień, szeleszczą ciężkie zasłony, trzeszczą konsole, ściany mocniej się pochylają. W świetle świec gęstnieje ciemność. Mężczyzna zasłania te odgłosy dźwiękami symfonii Mahlera. Enna chce coś powiedzieć, otwiera usta do słów protestu czy miłości, ale milczy, bo gorący język diabła wślizguje się między jej rozchylone wargi, a jego ręka staje się gniazdem, w którym mieści się jej nabrzmiała pierś, drażniąc wnętrze dłoni sztywną brodawką. Diabeł uśmiecha się leciutko, słysząc pierwszy jęk jej rozkoszy. Nie musi jej dotykać, żeby wiedzieć, jak bardzo jest wilgotna i otwarta. Prowadzi oszołomioną przez ciemne korytarze, pokryte liszajami pleśni, zarośnięte bluszczem. Troskliwie podtrzymuje, bo trudno jej utrzymać równowagę w zbyt wysokich szpilkach na śliskich, marmurowych płytach posadzki. Mijają szereg zamkniętych drzwi, na których jaśnieją wizytówki dawno umarłych imion zapisanych pismem klinowym, hieroglifami, cyrylicą. Przed ostatnimi, otwartymi na oścież, bierzę Ennę na ręce, żeby umieścić ją w nieskazitelnie białej pościeli, a szerokie i wysokie łóżko, w którym ją układa, tym tylko różni się od ołtarza, że prześcieradło jest czarne. Mężczyzna dba o szczegóły – wie, jak pięknie wygląda jasne ciało kobiety na ciemnym, miękkim tle. Rozpina resztę guzików jej sukni, wyłuskuje ją z niej jak dojrzały owoc. Tego właśnie pożąda najbardziej – nie cnoty młodej dziewczyny, ale dojrzałej niewinności kobiety. Zaczyna misterium pocałunków – wiedząc aż za dobrze, że każdy z nich ona odda mu podwójnie. Poddaje się więc jej wargom, łakomie szukającym swojego miejsca na żebrach po lewą pachą, we wnętrzu przedramion, czuje jej chciwy język na podbrzuszu, na swoim nabrzmiałym mieczu, który oddaje kropelkę wilgoci, zebraną na samym czubku, żeby ją nakarmić. Teraz nie chce już czekać. Wbija się niemal brutalnie, patrząc w jej źrenice, nagle rozszerzone kolejną fala rozkoszy. Narzuca jej swój rytm, nieomylnie prowadzi w tym tańcu, wydobywając z niej kolejny jęk, kiedy ją wreszcie wypełnia gorącym nasieniem. Leży teraz spokojnie, łowiąc jej skurcze. Enna nie wie, czy to on w niej pulsuje, czy to jej ciało odpowiada echem niedawnej rozkoszy. Mocniej oplata go udami, nie chcąc wypuścić. Diabeł nie zamierza jednak tego zrobić, nie wierzy w przesądy, sam jest przecież mitem. Wie, że jeśli chce ją całą dla siebie zagarnąć, powinien właśnie teraz w niej zostać, zanim ciała nie rozłączą się same. Czuwa nad jej niespokojnym, zmęczonym snem, zapatrzony w nareszcie zwiędłą różę, rzuconą beztrosko obok sukni. Nad ich głowami bezszelestnie krąży sowa, na parapet szeroko otwartego okna wdrapał się miejscowy głupek, tulący do siebie wielkiego, rudego kota. Szybko znika jednak, spłoszony niecierpliwym gestem mężczyzny. Tej nocy Emma wskrzesi go jeszcze niejeden raz.
Rano wychodzi na ulice miasteczka, ubrana w nową, elegancką suknię, diabelski podarunek. Jasna, dumna, piękniejsza, ścigana zawistnymi oczyma żon, dźwigających siatki, z których wystają pęczki włoszczyzny i bagietki, śmiechem dzieciarni, potępiającym wzrokiem starych kobiet, wracających z porannej mszy. Przyklejają się do niej drwiące i lubieżne uśmieszki tych, z którymi kiedyś sypiała, miejscowy głupek zaczyna bełkotliwie śpiewać hymn pochwalny na cześć jej ciała. Nadal tuli do siebie wielkiego kota o dziwnie nieruchomym spojrzeniu. Kot jest martwy. Chłopak pieści go, naśladując ruchy jej nocnego kochanka. Enna wraca, żeby już nigdy więcej nie opuścić domu Diabła.
Diabeł zostanie z nią, dopóki kobieta nie ucieknie lub nie umrze. Lepiej, żeby umarła, bo tylko wtedy będzie miał gwarancję całkowitego jej posiadania. Ona nie chce uciekać, chociaż pręty klatki można zniszczyć jednym słowem.Wciąż łudzi się, że jej moc wskrzeszania sprawia, iż mężczyzna choć trochę do niej należy. Teraz trzeba ją karmić przemocą, a tej Diabeł się brzydzi. Coraz szczuplejsza więc i słabsza próbuje brać w posiadanie przynajmniej diabelski dom. Układa kwiaty ciężkich wazonach, składa i przekłada w sobie tylko znajome miejsca książki, brokaty i mantyle. Celebruje noce, sycąc zmysły ich obojga, jakby miała w sobie pochodnię, której nie można ugasić. Pewnego wieczoru zbierają się nad nią pierwsze ćmy. Szare i kolorowe, trzepotliwie dekorują jej włosy, siadają na poręczach fotela. Odtąd zjawiają się codziennie o zmierzchu. Enna tonie w ramionach Diabła coraz głębiej, coraz rzadziej się z nich wymyka, najczęściej po to, żeby podejść do okna. Po drodze mija świece, których blask zaczyna przenikać przez jej ciało. On czuwa troskliwie nad losem kobiety do samego końca, choć czuje pewien niesmak, kiedy zmienia prześcieradła i zanosi ją do łazienki, żeby mogła ubrać skórę zapachem ulubionych olejków. Ostatnie oddechy Enny pozwalają mu zakończyć obrzędy. Wychodzi z domu z Enną w zanadrzu, wyprowadza ciężki motor, którego warkot budzi ze snu przerażone nagłym hukiem miasteczko. Na chwilę gasną gwiazdy, a ludzie głębiej zagrzebują się w poduszki i kołdry. Biegnie za nim tylko miejscowy idiota, zapłakany i oniemiały. Wyjeżdża poza miasto, na niewielkie wzniesienie. Rośnie tam piołun i monarda, pachnie macierzanka, a wielki, rudy kot o szklistych oczach, złotych jak oczy pluszowych zabawek, patrzy prosto w niebo. Diabeł może teraz oddać Ennę Bogu – pogardliwym gestem kogoś, kto rzuca jałmużnę. On tylko raz dostąpił cudu zmartwychwstania. Diabeł po wielekroć. Stać go na wspaniałomyślność.

Ten tekst dedykuję Pokerowi, autorowi Ambajów, który ocalił mój szkic, przypomniał mi o nim i sprowokował do rozpisania. Dziękuję ;)

Intymniej

14 czerwca, 2008
Pozwalam sobie na odrobinę prywaty, publikując tu drobiazgi, które pisałam w moim drugim blogu. Ujawniam też niektóre komentarze do nich. Mam nadzieję uzyskać Wasze wybaczenie.
Ciemna fala nocy
przynosi mi odmowę i zgodę
mętne zakazy
których nie przestrzegam
z rozkoszą
świadomego grzechu
o świcie
bawię się zabawkami
które mi zostawiłeś
twoim imieniem zapachem pulsem
szukam twojego prawdziwego
drwiącego uśmiechu
na który pozwalasz sobie tylko
sam na sam
z lustrem
Czym Cię zatrzymać
Dam ci
kiczowaty zachód słońca
i banalny księżyc na wstążce
Dam całą swoją odwagę
słów i gestów
Dam wierność kobiety
która nigdy nie była wierna
chociaż nie umiała zdradzić
Dam ci istotę siebie
którą ocaliłam
uchroniłam od radości i smutków
od czasu
do czasu
przed czasem
podczas
Dam ci moją samotność i mrok
Objaśnię ci ciebie
dam teorie na twój temat
zaskakujące nowiny o tobie
Przekupię cię niepewnością
zagrożeniem
klęską
twojego ciała i marzeń
nieustannym żądaniem
żądzą
rządzenia
ukrytą głęboko we mnie
niewolnicy twoich myśli

Takie zabawki ci zostawiam
baw się nimi
czułymi palcami

(ilustracja jest dziełem Krzysztofa Wałaszka)

Komentarze:

2008/03/13 12:05:43

nie pragnę
oczy głodne karmię snami
nie pragnę
dłonie drżące chowam w kieszenie
nie pragnę
z ust do ust podają moje bezpragnienie
nie pragnę?

kiedy Bóg narodził się we mnie
przyjęłam poważnie
z należną mu czcią
wyuczona formuł i zaklęć
w pierwszej białej sukience do ziemi
w irysach i wianku
kon-formowana
sformatowana
bierna

kiedy Bóg umierał we mnie
spuścił głowę
powtarzał jak dawno temu:

Eli lama sabachtani
czułam litość
zapaliłam dla niego krzew Mojżesza
pochowałam z szacunkiem
w czarnej sukni do ziemi
z różą we włosach
wolna i samotna
rozkuta
pokuta
biedna

kiedy rozważam i ważę w sobie
nie lekce
otwieram horyzont poza kres
zakres
porzucam
naga

radosna
czynna
Autorem zdjęcia jest Curtisek – dziękuję!

I ty


Chciałam przebić głową mur
a to było weneckie lustro
wargami zbieram jego okruchy
kiedy ich zabraknie
rozkrwawię usta ostrą koroną
mieczem
czule
ule
napełnię słodyczą
król Marek czeka
na białe dłonie Izoldy
rozkruszam mity
i ty mi
mi ty
nastań mi
stań się
stań we mnie
triumfem
em
i’am

(tekst ilustruje strzęp plakatu, znaleziony w Nimes)

Budzę się nocą, ogarnięta ramionami.

W ciemności uważnie i z namysłem szukam twoich oczu, odnajdując w ich barwie wszystkie kolory mojego świata.

Czuję, jak powoli wsączam się w twoje żyły, słyszę śpiew krwi.

Kiedy mnie całujesz płynę z jednego brzegu twojego serca na drugi.

Rozsypuję włosy na ciepłej poduszce twojej skóry, żeby cię w nich uwięzić.

Usypiasz we mnie mroczne zwierzę lęku, szepcząc bezgłośnie, że nie umiesz patrzeć na mnie bez miłości.

Wodzisz moje usta na pokuszenie, wydając na ich pastwę napiętą linię wnętrza ręki od nadgarstka do zgięcia łokcia, harmonię żeber, skrzydło biodra.

Zanurzona w twoim zapachu tańczę czułym językiem na krawędzi dumnego szczytu.

Ten sam rytm unosi nas w uniesieniu rozpędzonego tętna.

W aksamitnej ciemności przygważdżasz językiem mój jęk, chcąc go zatrzymać dla siebie.

Nasze rozszerzone źrenice bezwstydnie mówią o wzajemnym poddaniu.

Rozkołysani przypływem przyjmujemy w siebie kolejne fale, aż największa z nich przynosi mi twój nagły gejzer, najhojniejszy dar.

Trwasz we mnie i wokół mnie, bojąc się poruszyć, żeby nie uronić żadnej z gwiazd, które na nas lecą.

Ciche kroki snu zastają nas splecionych radością. Nie boimy się w nim pogrążyć, bo już wiemy, że obudzimy się wciąż zatopieni w sobie.

Na tej nocy może skończyć się mój los. Mozesz odebrać mi życie, bo dałam ci je na własność.

Komentarz:

2008/02/08 14:08:51
zachrypłe zwierze pożądania
mijałem na progu
spiesząc przez czerwień gryzionych paznokci
nagiego mroku
gotowy do skoku
umarłem na zawsze
czekając
na twój gest

całuj mnie ostrożnie
jak gałązkę róży
w najbardziej kaleczące kolce
całuj okrywając litością ranę ust
ciętą mieczem
niepocałowania
całuj brutalnie
do krwi łez słodkich
od wieczora do rana
nie przestawaj
nie ustawaj
usta-way
to heaven
niebo
nie bo
mam dla ciebie
więcej
Komentarz:
2008/02/15 07:46:34
Nie chcę gwałcić szaleństwa kaftanem ostrożności
Raczej zachłanność swą nadziać na szpilki zapachu
Wpatrywać się w kwitnienie twej nieprzyzwoitości
Krwią stać się i broczyć, roztrwonić się w piachu

Ust nie chcę przepaską litości kneblować
Raczej w moich je zamknąć aureoli płomienia
Języków tajemnicy jedynie dochować
Gdy nas wypalają do ostatniego tchnienia

I końca także nie pragnę w tej drodze bez końca
Bo wędrówką poza czasem jest spotkanie dwojga
Wyparować chcę tylko pod muśnięciem słońca
I na twych płatkach się wyrosić, Różo ust obojga

DO KOGOKOLWIEK (SACRUM)

27 października, 2007

Jesteś dorosły. Przeżyłeś już wiele, wydaje Ci się nawet, że wszystko. Nic Cię już w tej materii nie zaskoczy. Miałeś wiele kobiet.

Różnych.Rude, blondynki, nimfomanki i zimne do bólu ladacznice.

Nic nie wiesz, jeśli nie poczułeś najpierw nieśmiałego dotyku myśli, zwracającej się ku Tobie. Jeśli – nie rozumiejąc jeszcze i nie przeczuwając – nie odpowiedziałeś niespodziewanym rezonansem. A może już wiesz? (more…)