Archive for Luty 2010

Wolność w rozumieniu ustawodawców

24 lutego, 2010

Dobrzy Ludzie(DL) wiedzą lepiej. Nie więcej, niż ja – lepiej. Lepsza wiedza to już nie kategoria obiektywna, ontologiczna, włazi w aksjologię. Wiedzą lepiej niż ja, że życie jest kategorią nadrzędną, że trzeba je chronić. Odmawiają mi prawa do zrezygnowania z niego. Mają w odwłoku to, że ważna jest jego jakość, nie długość.
DL w imię „mojego dobra” zakazują mi palenia papierosów w knajpach, posiadania najmniejszej nawet ilości narkotyków, aborcji i decydowania o sobie.
Kochają pakować się do mojego łóżka – bo to najważniejsza sfera życia każdego z nas. Tutaj dzieją się rzeczy najistotniejsze – śmierć i miłość. Trzeba więc je uregulować – zdaniem DL -zakazać, zabronić, zastosować sankcje. DL kochają swoją władzę – więc w imię zwiększania przyrostu naturalnego, który – podobno – jest dobrem wspólnym – ograniczają mój dostęp do środków antykoncepcyjnych i karzą kobiety(i lekarzy) za aborcję.
DL wiedzą doskonale, że każdy powinien w    c o ś   wierzyć. Nie, nie przeszkadzają mi krzyże w salach lekcyjnych – niech wiszą. Niech wiszą półksiężyce i pentagramy. Wisieć może wszystko – a nawet wszyscy. Nauka jednak – w przeciwieństwie do religii – jest obiektywna i weryfikowalna. Jej osiągnięcia powinny być dostępne każdemu i to za darmo. Jestem gotowa płacić(z moich podatków) nauczycielom, którzy przekazują ją dzieciom. Nie chcę finansować lekcji religii, a robię to wbrew mojej woli. Niech państwo płaci nauczycielom, ale nie katechetom – jeśli ktoś chce, żeby jego dzieciak uczestniczył w lekcjach religii – niech to sfinansuje, indywidualnie, z własnej kieszeni. Jego decyzja, jego pieniądze.
Wolność jest luksusem, większości z nas – niepotrzebnym. Niełatwo z niej korzystać, niewolnicy mają lepiej. W ustrojach totalitarnych mnóstwo ludzi czuło się znakomicie – zwolnieni z myślenia mogli realizować swoje malutkie, prywatne szczęścia.
Czuję się wolna, kiedy ta moja wolność kogoś uwiera i chce mi ją odebrać. Czerwona lampka alarmowa zapala się dopiero wtedy, kiedy moje opcje nikomu nie przeszkadzają, nie wywołują kontrowersji. Na szczęście moja wolność przeszkadza wielu ludziom, którzy wymyślają przepisy, które  ją ograniczają i rzecz jasna mają oni w zanadrzu masę etycznych, szczytnych powodów, dla których chcą mnie zniewolić. Ba, nie tylko chcą – uważają się za uprawnionych! Za chwilę każą mi robić mammografię(ciekawe, że nikt nie wymyślił, żeby mężczyźni przymusowo poddawali się badaniom prostaty; może dlatego, że w organach prawodawczych przeważają faceci). Za kilka lat wszystkie restauracje zamienią się w bary mleczne, bo alkohol też szkodzi, więc nie będzie go można spożywać w lokalach publicznych. Za 20 lat wprowadzą obowiązek uprawiania jakiejś dyscypliny sportu, potem zabronią chodzić na spacery po zmroku – wszystko to dla „naszego dobra”. Totalitaryzm rodzi się niepostrzeżenie…
Pytam znajomych, czy czują się wolni. Czują się. Jak to się objawia? Bo mogą jechać, gdzie chcą, robić, co chcą. Czekam, aż ktoś wreszcie powie mi, że wolność to dla niego swoboda myślenia i mówienia, że sam może myśleć, co chce, mówić to, pisać – i innym na to pozwala.
Wolność to wykwintna potrawa, nie smakuje tym, którzy uważają schabowego z kapustą za szczyt wyrafinowania. Wcale niełatwo ją polubić, często kończy się niestrawnością, a wtedy chętnie wraca się do mielonego i ruskich pierogów. Zupa cytrynowa, foie gras, krem truflowy, li-czi w sosie z białego wina, parmeńska szynka na melonie – to nie to samo, co pizza, hamburgery z McDonalda czy risotto(też obce, ale łatwo asymilowane). Wolność, podobnie jak slow-food, przygotowuje się powoli i potem się nią można niespiesznie delektować. Żadnych erzaców, margaryny zamiast masła, konserw mięsnych zamiast bekonu, podłego sikacza zamiast np.cahors; nie chcę, żeby w imię mojego dobra ktoś stracił prawo do swobodnego wyrażania swoich opinii i ocen(bo mogłabym się poczuć obrażona), żeby we wszystkich restauracjach nie można było palić(bo ktoś sobie tego nie życzy i mu szkodzi), żeby zabroniono picia wina(bo alkohol może być przyczyną wielu schorzeń – aż dziw, że na etykietkach wódki jeszcze nie ma stosownych ostrzeżeń – i awantur domowych z użyciem przemocy, o wypadkach już nie wspomnę: nota bene o wiele więcej osób ginie corocznie w wypadkach samochodowych niż z powodu raka płuc, może więc zabronić używania samochodów?), żeby wrócił dziki pomysł pakowania do więzienia niedoszłych samobójców(Anglia to już przerabiała, na szczęście dość dawno). Każde ograniczenie wolności – dla czyjegokolwiek dobra – niesie ze sobą ograniczenie praw.
Tysiące lat doświadczeń dowiodły, że człowieka nie można „w anioła przerobić”, w katolickim kraju mnóstwo ludzi zabija, kradnie, cudzołoży, pożąda cudzych żon(może osłów już nie, ale to nie zasługa dekalogu), mówi fałszywe świadectwo, nie miłuje bliźnich. I nie da się tego wymusić żadnym prawem, żadnymi sankcjami.

Od mojej wolności wara! Dla mojego dobra – zostawcie ją w spokoju!
Aha – prezydenta też chcę sama wybierać, bo taki mam kaprys…

Ilustrację przysłał mi nieoceniony Tadeusz Kuranda, wielkie dzięki!

WIELKA SZTUKA

10 lutego, 2010

Wielka sztuka ustąpiła miejsca popularności i wypadła z dawnych ram. Samo zaś pojęcie rozmyło się do tego stopnia, że trudno je zdefiniować. Nie wiadomo też, czy czegoś nam zabrakło, bo sami istniejemy w tak gęstej chmurze dookreśleń, że czujemy się zagubieni i samotni jako konkret. Zabrakło nam definicji?