Małżeństwo – kryzys czy ewolucja?

Rodzina jest uważana – czy raczej była uważana – za najbardziej stabilny i konserwatywny element społeczeństwa. A przecież się zmienia. Socjologowie i politycy upatrują w tym albo kryzys rodziny jako takiej i prognozują utratę jej znaczenia jako fundamentalnej struktury społecznej oraz powstanie w to miejsce nowej formy związków; inni sądzą, że model rodziny podlega transformacji adaptując się do potrzeb akceleracyjnie zmieniającego się świata. Ci ostatni są również zwolennikami tezy, że rodzina zawsze podlegała ewolucji a jej wzorzec zależy od stosunków społeczno ekonomicznych w danym czasie i miejscu. Z danych statystycznych wynika, że do najbardziej ekspansywnych nietradycyjnych modeli rodziny należy monorodzicielstwo i bezdzietność z wyboru. Zjawiska te występują w szczególnym natężeniu w krajać wysoko rozwiniętych: w Japonii ponad połowa kobiet które ukończyły trzydziesty rok życia nie urodziła jeszcze pierwszego dziecka, trzydzieści lat temu odsetek ten wynosił 24%; w zachodnich landach Niemiec 30% z wyższym wykształceniem nie posiada potomstwa. Przybywa związków partnerskich. Konkubinat – charakterystyczny dawniej tylko dla tzw. dołów społecznych stał się nagle niemal obowiązującym stylem życia młodych, zapracowanych, poszukujących sukcesu zawodowego Polaków.
Coraz częściej tradycyjna rodzina nuklearna zastępowana jest przez inne typy związków:
1. kohabitacja (konkubinat): w 1990 roku taką formę związku realizowało około 250 tys. par obecnie ponad 300 tys. (forma szczególnie popularna w krajach skandynawskich, w świetle prawa praktycznie równa formalnym małżeństwom)
2. rodzina rekonstruowana (łączenie się osób, które poprzednio były w innych związkach. Często wnoszą one „posag” w postaci własnych dzieci)
3. DINKS (double-income-no-kids) takie rodziny zakładają dobrze zarabiający ludzie z dużych miast którzy nie chcą mieć potomstwa (w Polsce około 500 tys. par)
4. Samotni rodzice (20% – 30% wszystkich rodzin)
5. Rodziny homoseksualne (zalegalizowane np. w Holandii, Hiszpanii i UK)
6. Rodzina nomadyczna zwana dojazdową, małżonkowie żyją na odległość ponieważ jedno z nich lub oboje pracują w wielkiej międzynarodowej korporacji bądź za granicą (w Polsce 4% związków, na świecie około 15%) etymologia: fr. nomade, łac. nomas, gr. nomas – „wędrujący w poszukiwaniu pastwisk”.
7. LAT (living apart together) biorą ślub ale żyją osobno mając własny krąg towarzyski i mieszkanie

I co? I nic. Okudżawa śpiewał: „Co było – nie wróci i szaty rozdzierać by próżno”, chociaż interesująco rozrywane mogłyby ozdobić świat widokiem np. piersi(jak te Wolności, wiodącej lud na barykady na obrazie Delacroix). Łatwo ubolewać nad nietrwałością związków i wzdychać za dawnymi czasami, ale wystarczy policzyć, że kiedyś średnia długość życia była jednak inna. W praktyce „nieopuszczanie do śmierci” oznaczało w średniowieczu lat piętnaście – zawsze można było liczyć na wojnę, cholerę, poród, pożar itd. Jeśli ktoś dożywał wieku sędziwego – to zdążył być po drodze ze trzy razy żonaty. Instytucja swatki gwarantowała do niedawna, że państwo młodzi nie będą się specjalnie różnili statusem ekonomicznym wychowaniem, pozycją. To z kolei umożliwiało trwanie w związku, bo brakowało poważniejszych konfliktów. Dziś ta sama formuła ślubna jest poważnym wyznaniem i wyzwaniem – to perspektywa jakichś pięćdziesięciu lat! Pół wieku… a pół wieku wystarczyło na dwie wojny światowe, wynalezienie i upowszechnienie samolotu i łodzi podwodnych, stworzenie bomby atomowej, że już nie wspomnę o rewolucjach – to wszystko w ciągu pierwszej połowy minionego stulecia. Tymczasem już w trzecim roku małżeństwa, zawartego wyłącznie z „wielkiej miłości”, która stała się obowiązkowa od czasu powstania romatycznych powieści(i znów winni są pisarze!) i rozwoju filmu, w którym każdy wielki romans musi kończyć się śmiercią lub ślubem(cóż za piękna równość tych pojęć), kończą się tematy do rozmów. Sytuację ratuje telewizor i komputer. Zdarzają się jednak awarie prądu. Komputer zresztą też jest narzędziem niebezpiecznym, bo umożliwia szerokie kontakty z tymi cudownymi, pachnącymi i mądrymi ludźmi w necie, którzy w niczym nie przypominają aktualnego partnera. Wielka miłość jako jedyna przyczyna małżeństwa jest niebezpieczna – skoro raz z jej powodu się ożenił(wyszła za mąż), dlaczego nie może tego zrobić po raz drugi? Oczywiście obiekt musi się zmienić. Prędzej czy później mąż dojdzie do wniosku, że przeciwieństwem Poligamii jest Monotonia. A kto dziś jest w stanie utrzymać harem? Nawet Arabowie rzadko miewają dozwolone cztery żony. Pewnie dlatego brydż nie stał się ich sportem narodowym.
Najlepiej nie poświęcać małżeństwu całego życia. Zawrzeć je później, powiedzmy po trzydziestce, a przedtem lwią część czasu oddać sobie samemu – interesować się życiem Siuksów, astronomią, brydżem, piłką kopaną. Oboje mogą zajmować się tą samą dziedziną lub należeć do różnych kółek zainteresowań. Będą jednak mieli mniej czasu na nieporozumienia, wyrzuty, krytyczne obserwacje podczas trwania związku. Więcej na wzajemną życzliwość. A miłość? To warunek konieczny. Ale niewystarczający. Sprawdź, czy ją/jego kochasz, to znaczy czy podoba Ci się niezależnie od wymarzonego ideału, czy chcesz jej/jego, bo to po prostu on/ona, a nie jakaś Pamela A. czy Antonio B. Sprawdź jednak, czy się z nią/nim nie nudzisz? Czy nie jest wyraźnie od Ciebie głupszy? Jakie ma maniery? Czy przypadkiem nie oddychasz z ulgą, kiedy już wychodzi, bo nareszcie możesz zająć się ulubioną książką czy pójść na mecz(chociaż strasznie się cieszyłeś ze spotkania)? Czy jej słodycz nie trąci idiotyzmem, za który będziesz się wstydził w towarzystwie? Czy chcesz się budzić na moment w nocy, po to tylko, żeby upewnić się, że jest przy Tobie – i zasypiać z uśmiechem? Czy poranna kawa wspólnie pita budzi w Tobie ochotę na pocałunki? Mam jeszcze wiele pytań…ale jak w tej starej, żydowskie anegdotce – czy Ty masz jeszcze kury? Znaczy – cierpliwość? Nie? Nie dziwię się….

Wcześniej czy później musiało do tego dojść. Zamieniłam teksty. Ten, który zamierzałam umieścić w moim blogu w bloxie – wylądował tutaj, a tam zaistniał ten, który przeznaczałam do WordPressu(„Męski dreszcz rozkoszy”). Siła wyższa – nie będę zmieniać.

Tagi: , , ,

Komentarzy 16 to “Małżeństwo – kryzys czy ewolucja?”

  1. Rojpli Says:

    Defendo:-)

    Po pierwsze, patrzac praktycznie. Jakby to nie ewoluuowalo, to za jakies 20-30 lat i tak mnie to przestanie dotyczyc i bede sobie mogl na to patrzec mniej wiec jak na rozgrywki ligi pilki recznej w Norwegii:-)

    Tak jak to tu mnie teraz funckjonuje jest rezultatem wzorcow charakterystycznych dla mojego pokolenia wsrod urodzonych w Polsce (tez nie ma jednego modelu). Poki co mamy wolnosc w tym wzgledzie :-)

    Po drugie. Ten model w ogole historycznie ewoluowal. Jeszcze moje babcie przed oltarzem przyrzekaly dziadkom „posluszenstwo” (:-DDDD). Obie strony mogly miec kochankow, to rozwod by czyms czego sie wstydzono:-DD

    Kobiety staly sie/staja sie rownoprawnymi czlonkami spoleczenstwa to i model musi sie zmienic.
    W mojej skromnej opinii duwosobowe zwiazki ludzi (glownie plci przeciwnej) beda istnialy bo sa rezultatem potrzeb, ktore sie nie zmieniaja.
    Last but not least, jest starosc ktora niezbyt dobra jest dla samotnych.

    Wszystkie te zmiany maja wady i zalety. Wydaje sie ze dzis bardziej cenimy pewien komfort psychologiczny w zwiazku, sprawa ktora ongis byla bardzo bez znaczenia (mimo obfitej literatury XIX o tym problemi w wyzszych sferach) :-)

  2. Elżbieta Says:

    Ale mimo wszystko każdy pragnie miłości ze wzajemnością i „normalnej”,pełnej rodziny,która daje poczucie bezpieczeństwa.Decyzja bezdzietnych rodzin jest krótkowzroczna….bo kiedyś będą żałowali, że nie mają dzieci…a wtedy będzie już za późno…niestety.
    Pozdrawiam

  3. poltergeist666 Says:

    Małżeństwo, ślub, jest w pewnym sensie symbolem. Symbolem miłości, może uwieńczeniem, rodziny, pozorem stabilności, tego czegoś co na zawsze. Zawsze, to cholernie długo, biorąc pod uwagę okres intensywnego życia przeciętnego człowieka, jego zdolność do chociażby prokreacji, jego zmieniający się w czasie wygląd. Nie podoba mi się instytucja małżeństwa, nie podoba mi się „papier” na kogoś. Przysięgi to tylko słowa; nakładanie obrączki, to tylko gest; obecność świadków, kapłana, czy urzędnika USC, to tylko formalność. W innych kulturach, niż nasza, odbywa się ta formalność inaczej. Partnerów wybiera głowa rodziny, rozpatrując np. status majątkowy „kandydata”. Można kupić partnerkę za kilka sztuk bydła, można dokonać formalności przeskakując wspólnie przez miotłę. Można także dokonać tego sakramentu w niebiosach, w zawieszeniu pod balonem (rozwijamy się wraz z rozwojem techniki). Nie wiem, które z tych poczynań gwarantują trwałość związku, sądzę, że żadne. Nie mam recepty na taką długowieczność trwania razem. Przyzwyczajenie, szacunek, przyjaźń, miłość, odpowiedzialność za wypowiedziane słowa – często brzmi to jak frazes i w dodatku mocno wyświechtany. Ruletka, wydaje mi się najlepszym obrazem trafności decyzji podejmowanych przy tego typu kontrakcie. Zwierzęta przeważnie łączą się w pary na jeden sezon, albo na całe życie, w każdym przypadku odprawiają taniec godowy, jako i my czynimy. Jakoś niezręcznie jest powtarzać ten sam taniec, dla tej samej widowni. Może stąd bierze się niestałość, że chcielibyśmy jeszcze raz zatańczyć, przywołać tamte uczucia, ale nie będziemy się wygłupiać dla kogoś, komu już raz taki taniec pokazaliśmy? A może zabrakło nam inwencji w opracowaniu nowej choreografii? A może ten ktoś już nie chce oglądać naszych wygibasów, a na horyzoncie pojawia się właśnie ktoś, kto jest nimi zachwycony?

  4. poltergeist666 Says:

    A może zwyczajnie nasze oczekiwania i wyobrażenia, w zetknięciu się z brutalną prawdą, zwaną ZYCIE, uległy deformacji i rozczarowaliśmy się?

  5. von_ungern Says:

    Przewartościowanie wartości. Tak jak młyn stworzył system feudalny, a maszyna parowa- kapitalizm, tak samo prezerwatywie i ‚tabletce po’ zawdzięczamy większą ilość związków partnerskich. I ogólnie jakiś taki większy luz w sprawach damsko-męskich.

    A tak na serio, to uważam, że owo (moim zdaniem) pozytywne zjawisko zawdzięczamy głównie temu, że ludzie są coraz bystrzejsi (chociaż i tak są generalnie półgłówkami) i coraz mniej pozwalają wywierać na siebie presję. Jest fajnie? Jesteśmy razem. Przestaje nam być dobrze razem? Adios. Mniej nerw, zobowiązań, stresu i patologii. Każdy zna chyba przynajmniej jedno mocno starsze małżeństwo, które wyraźnie nie może ze sobą wytrzymać i prawdopodobnie się nienawidzi, ale dalej trwa w spaczonym związku. Bo wierzący, bo rodzina, bo co powiedzą ludzie itd.

    ‚Luzu troszkie. Luzu’- jak śpiewał Młynarski.

    Jedynym problemem jest tak naprawdę to, że podczas gdy my stawiamy coraz bardziej na swój komfort psychiczny, to tacy Chińczycy czy Hindusi nie przestają się gźić. Nas mniej- ich więcej ;>

  6. minstrel85 Says:

    Emancypacja wyeliminowała ojca jako tego, którego pytał kandydata na zięcia „czy może pan utrzymywać moją córkę w stylu życia do którego przywykła.” Zniknęła bezpowrotnie formuła „mam zaszczyt prosić pana o rękę pańskiej córki”, chociaż dlaczego o rękę, tego do dziś nie wiemy. Nerwowy kandydat czasem się pomylił i miał zaszczyt prosić córkę o rękę ojca. W dalszą rozmowę wchodził czysty biznes: ile posagu wniesie panna, prócz „wyprawy”; jakie stanowisko/majątek ma potencjalny pan młody. To se ne vrati-i dobrze. :)

  7. defendo Says:

    Rojpli – będą istniały związki, bo żonaci żyją dłużej(statystycznie) ;)
    Elżbieto – może masz rację, ale akceptuję decyzję ludzi, którzy dzieci mieć nie chcą. Zakładam, że nie kieruje nimi wygodnictwo. Maja swoje powody. Każdy może realizować własną koncepcję życia, a cenię szczególnie tych, którzy nie powielaja schematów, bo wiem, że to wymaga odwagi.

  8. defendo Says:

    Poltergeiście – papier oczywiście niczego nie uświęci. Czasem zepsuje nawet. Poszukiwanie idealnego partnera/partnerki jet rzadkie wśród ludzi dojrzałych, bo są leniwi, bo przyzwyczaili się już, bo boją sie oswajania kogoś nowego, bo żal im dotychczasowego partnera i z tysiąca innych powodów. Znam szczęśliwego człowieka – pięciokrotnie żonatego. Znam szczęśliwe pary – i przypadkiem są to ludzie, którzy poznali się dopiero grubo po trzydziestce, niektórzy po czterdziestce. Znam takich, którzy tkwią od lat w toksycznych związkach niszcząc sie nawzajem dla dobra dzieci. Nie wiem tylko, czy człowiek powinien żyć dla swoich dzieci. Tak wielu zapomina, że obowiązek myślenia i życia niewegetatywnego ich dotyczy. Wzajemna ciekawość siebie, chęć bycia razem, dotykania się – może trwać długie lata. Może tez się szybko kończyć. Najgorzej, jeśli w imię niewyrządzania komuś krzywdy – wyrządzasz ją komuś innemu, prawda? Często również sobie.

  9. defendo Says:

    Von Ungernie – zabrzmiałeś jak Nietzsche ;)
    A serio – większość ludzi jednak ulega presji. Rozwiedli się moi sąsiedzi – oboje po pięćdziesiątce. Czekali z tym, żeby dzieci się usamodzielniły. Oboje mieli kogoś innego. Problem w tym, że trochę późno na kolejne dzieci, że nowy-stary partner będzie również opiekunem w chorobie, która może łatwiej się zdarzyć. A dzieci skwitowały rozwód westchnieniem ulgi – od lat orientowały się, że tatuś i mamusia kogoś mają.

  10. defendo Says:

    Minstrelu – dobrze i niedobrze jednocześnie. Tu przypomniało mi się, jak dobrze wychowana dziewczynka, zaprowadzona do obory podczas pierwszej dla niej wizyty na wsi – w celu pokazania dziecku „dawczyń mleka” – zawołała:”Ależ tu śmierdzi!”, po czym popatrzyła na minę gospodarza i dodała: „Ale też troszkę pachnie..”
    Właśnie tak czuję – bo dawne małżeństwa unikały mezaliansów. Nie sprawdzały sie romanse literatów z chłopkami. Dziś mezalians jest na porządku dziennym: laleczka Barbie plus całkiem niegłupi facet, chwilowo otumaniony uroda. Mądra kobieta, na moment przerażona perspektywą staropanieństwa plus gbur. I tak sobie trwają…

  11. Torlin Says:

    „Nie sprawdzały się romanse literatów z chłopkami”. A dlaczego tak napisałaś? Do głowy natychmiast mi przyszły dwa najsłynniejsze: Włodzimierza Tetmajera z Anną Mikołajczykówną i Pana Młodego Lucjana Rydla z Jadwisią, siostrą Anny. Obydwa małżeństwa były bardzo szczęśliwe.

  12. defendo Says:

    Akurat! Szczęśliwe może w alkowie, poza nią panowie mocno grzeszni byli. I jakoś im się nie dziwię. Gdybyś Ty się ożenił z idiotką – nie dziwiłabym się Twoim zdradom :P
    Trudno mi tylko pojąć, czemu mężczyznom wybaczam więcej?

  13. Torlin Says:

    Ależ Defendo, mylisz epoki. Patrzysz na XIX wiek oczami kobiety z XXI wieku. Tak nie można. Miłość Włodzimierza do żony była olbrzymia, byli szczęśliwą parą. Nie można porównywać różnych epok. Przy sprawie Boya masz dwa fundamentalne romanse epoki: Boya z Krzywicką i Zosi z Witkacym. No i co z tego? Do samego końca opiekowała się Tadeuszem, była pierwszą jego czytelniczką i korektorką. Nie patrz na dawne epoki z punktu widzenia dzisiejszego.

  14. defendo Says:

    Torlinie – mezalianse rzadko się sprawdzały – zakochanie mijało, a miłość nie przychodziła. Wtedy rodziły się poważne konflikty. Udane związki tego typu należały do rzadkości. Bo może rozczulać niepiśmienność ukochanej, ale analfabetyzm starej żony – tylko drażni i jest powodem wstydu. Dzisiejsze mezalianse też się nie sprawdzają – małżeństwo partnerów o bardzo różnym statusie intelektualnym rzadko trwa długo. Ale dziś mamy rozwody…

  15. dru' Says:

    Nie będę bronił „związków na całe życie”. Dużo jest racji w tym co piszesz, ale myślę, że ludzie obecnie (i wcześniej też tylko kultura im zabraniała) mają dużą łatwość podchodzić do spawy wspólnego życia na zasadzie „póki chemia się nam nie skończy”. A takie wspólne życie bez chemii też ma wielką wartość i stwarza, jak myślę, wyjątkowo dobre warunki do wychowania dzieci. Niemniej w każdym związku przychodzą gorsze i lepsze chwile i jeśli zbyt łatwo przychodzi nam uciekać w sytuacjach trudnych to duża szansa, że kryzys mogący związek wzmocnić w rzeczywistości go zniszczy.
    W długich związkach ludzie się siebie uczą i to dla mnie jest fascynujące zjawisko. Przy odrobinie wolnej woli z obu stron można zbudować ciekawe miejsce do którego wszyscy chcą wracać.
    Chyba można być szczęśliwym mając kolejno pięć żon, ale w swoim przypadku potraktowałbym to jako lenistwo intelektualne i lekceważenie innych ludzi.

  16. grzesiek4018 Says:

    Żyjemy coraz szybciej.
    Wynikiem tego są szybkie związki.
    Najlepiej bez problemów i bez wysiłku.
    W końcu jak nie ona to inna.
    Dobrze,że zaczął funkcjonować pogląd,że co nas nie zabije to nas wzmocni.
    Jak patrze na młode pokolenie to ich naprawdę podziwiam.
    Pomimo niepewnej stabilizacji ekonomicznej wchodzą w związki i mają dzieci.
    To czy ich związki będą trwały rok czy do samej śmierci nie zależy od niczego i nikogo tylko od nich samych.
    W końcu pomimo marzeń o super mieszkaniu i szybkim samochodzie liczy się to co najważniejsze.Czyli miłość.

Dodaj komentarz