Lekko i letnio

Zacznę od takiej myśli, która się na mnie rzuciła z drapieżnością Harpii – blog, net, czaty – to taka fatamorgana. Najpierw widzisz palmy, pałace, hurysy, pięknookich beduinów, wielbłądy. Potem znikają kolejno: pałace, odaliski, beduini – i zostajesz sam na sam z wielbłądem. Najgorsze, że widzisz go w lustrze…
A teraz lekko i letnio wrócę do Bunia, o którym już wprawdzie pisałam dwukrotnie w tym blogu, ale było to tylko sygnalizowanie problemu. Bunio byłby doskonałym, wręcz modelowym bohaterem serialu pt.”Pechowiec”, a scenarzyści powinni oddać mu swoje tantiemy – jego życiorys jest gotowcem, nie wymaga nawet najmniejszych poprawek.
Wyczyny w postaci „przypadkowego” zerwania gazowego junkersa ze ściany w moim domu, utraty zęba przedniego górnego podczas zwyczajnego pływania w oceanie – i bez kolizji z czymkolwiek, choćby z wodorostem, trafienie korkiem od szampana dokładnie w żyrandol oraz szereg innych, drobnych wydarzeń – wszystko to dowodzi, że Bunio jest właścicielem pecha-giganta.
Do drobnych zdarzeń zaliczam takie na przykład: jedziemy zwiedzać Polskę, kilka samochodów, namioty, doskonałe nastroje. Bunio troszczy się o – jego zdaniem nieco ofermowate – kobiety i zawiązuje białe kokardki na linkach namiotów, bo jeszcze któraś nie zauważy i rozbije śliczne kolano. Po czym trzeba opatrywać kolano Bunia – nie zauważył kokardek.
W sylwestrowy wieczór potrafił omamić zamykającą właśnie sklep ekspedientkę, rzutem na taśmę nabył alkohol(na dużej prywatnej imprezie odpowiadał za trunki) i wyrąbał się następnie z całym tym nabojem na śliskich schodach. Ktoś inny pewnie po prostu wstałby, pozbierał butelki i poszedł – Buniowi udało się stłuc wszystko, zbieranie musiałoby polegać głównie na ssaniu i lizaniu w miejscu publicznym. Ocalał tylko szampan…a pani zdążyła już zamknąć sklep i uodpornić się na Buniowe prośby przy pomocy metalowych sztab i nagle nabytej głuchoty.
To właśnie jemu – w uporządkowanych do bólu i akuratnych Niemczech – urywa się klamka w publicznej toalecie i musi czekać uwięziony w niej na nadejście pomocy. To on podczas wichury przestawia – na wszelki wypadek – samochód spod drzewa na podwórze i następnego dnia musi wstawić nową szybę – rzecz jasna przednią – bo trafiła w nią dachówka. Drzewo nie straciło nawet jednej gałęzi.
W jednej dziedzinie Bunio ma kolosalne szczęście – pewnie w ramach rekompensaty ze strony Fatum, które chyba ma wobec niego jakieś poczucie winy. Otóż Bunio nie tylko ma pieniądze, ale wszystkie operacje finansowe, jakich dokonuje, kończą się niebywałym wręcz sukcesem. Twierdzi, że decyzje podejmuje na nos, wyczucie, przypadkowo lub pod wpływem nagłego olśnienia. Posiadanie odpowiednich zasobów umożliwia mu podróże. Zniesmaczony polską zimą postanowił pod koniec lutego pojechać do Grecji, zwiedzając po drodze co się da. Miał wrócić na początku maja, tak żeby towarzyszyć nam w wyjeździe do Francji. Pojechał. Strasznie okrężną drogą, przez Szwajcarię, która mu się napatoczyła przypadkiem, jako kraj niezwiedzony. Do samochodu(specjalnie nabył volkswagena T3, wyposażonego w lodówkę, kuchenkę, klimatyzację i inne luksusy) przytroczył rower – zamierzał zostawiać auto na campingach, a miasta zwiedzać przy pomocy środka komunikacji łatwiejszego w parkowaniu i eliminującego problem stania w korkach. Rower nabył duży, jako że wzrost Bunio posiada stosowny do pecha – około dwóch metrów. I pojechał. Najpierw telefonował do Polski, czasem nawet używał skype’u, bo na cywilizowanych noclegowiskach Europy taka możliwość istnieje, po czym zamilkł na mur. Jego telefon nie odpowiadał, abonent był wciąż poza zasięgiem i zaczęliśmy się nieco niepokoić, czy aby nie wpadło mu do głowy zdobywanie alpejskich szczytów, bo w górach pech Bunia eksploduje ze zwiększoną siłą. I tuż przed świętami zadzwonił. Z Włoch. Ze szpitala. Pozwiedzał na rowerze San Marino, potem zjeżdżał stromą ulicą na camping, potem… nie pamięta. Reszty dowiedział się z miejscowej gazety. Dokładniej – po odzyskaniu przytomności ujrzał swoje zdjęcie na pierwszej stronie tejże gazety. Do fotografii pozował leżąc, a towarzystwie ratowników. Oni nie leżeli, mieli dość dużo pracy, którą zapewnił im właśnie nasz przyjaciel. Wypadku jako takiego nikt akurat nie widział, najprawdopodobniej Bunio wyleciał z pojazdu przez kierownicę, bo prędkość roweru nie skorelowała się z jego prędkością. Na trzeciej stronie gazety serwis fotograficzny był jeszcze bogatszy – Bunio dowiedział się, dlaczego stracił sweter i spodnie i kto odpowiada za ich pocięcie. Pomyśleć, jak wielu ludzi marzy o tym, żeby dostać się na pierwsze strony gazet, jak bardzo się starają, ile podejmują działań. Bunio po prostu wsiadł na rower. Wystarczyło, żeby robił za sensację dnia w niewielkim San Marino. Maleńkiej enklawie w wielkiej Unii Europejskiej – w której ubezpieczenie, wykupione przez pechowca, nie działało. Parę kilometrów bliżej i dalej – owszem. Po dwóch dniach przewieziono go do włoskiego szpitala, uznając, że już nadaje się do transportu. Rachunek ze szpitala w San Marino musiał jednak zapłacić. Dwie osoby z grona przyjaciół-i-znajomych odbyły niezaplanowaną wycieczkę do Włoch, żeby przywieźć z powrotem do Polski wstrząśniętego mózgowo i dysponującego nieco nadpękniętą miednicą delikwenta. Pech dotknął emerytowaną pielęgniarkę z jego rodziny, która poczuła się zobowiązana do opieki – i nie opuścił Bunia, zmuszonego do przyjęcia pozycji horyzontalnej i odbywania wyroku w postaci konieczności oglądania telewizji, jako że do internetu dostępu nie miał, laptop przydawał mu się tylko w charakterze tacy. Pech trafił rykoszetem i w nas – w ramach rozrywania pacjenta grywaliśmy z nim w brydża. Ktoś musiał przecież grać z nim w parze. Uważam, że zbyt często wypadała moja kolej. Rzecz jasna dostaje same blotki, kiedy Ty masz akurat mocną kartę, albo ma renons w wylicytowanym kolorze.
Nie mogę namierzyć źródła, ale pamiętam,że kiedyś czytałam o pewnym eksperymencie, przeprowadzonym przez zespół psychologów. Przed wieżowcem przez kilka dni kładli skórkę od banana – zawsze ślizgali się na niej ci sami mieszkańcy.
Syndrom Bunia zaczyna mnie skłaniać do stosowania jakiejś magii – może białej? Wrócę do „Złotej gałęzi” Frazera, tam na pewno znajdę jakieś wskazówki, wykorzystam zioła z ogrodu, zasięgnę rady nietoperza, który siedzi na moim ramieniu. W końcu karmię go różami, to go zobowiązuje ;)

Mam do Was prośbę – chcę zarekomendować blog, który ma kilka walorów, moim zdaniem istotnych – jego autor ma niewątpliwy talent narracyjny, a to, co pisze, jest autentyczne. Debiutuje w WordPressie. W powodzi gadania o kieckach i gadaniny o emocjach podstarzałych podlotków blog Yoyo jest czymś nowym i świeżym. Polecam. Radzę czytać od najstarszego wpisu, inaczej łatwo się pogubić.

Jeszcze jedno – gorąco dziękuję, Sir Lancelocie, za przekład mojego tekstu na angielski(Trzy moralitety z syreną w tle). Miło mi,że uznałeś, że jest tego wart ;)

Tagi: ,

Komentarzy 25 to “Lekko i letnio”

  1. sirlancelot Says:

    Czy naprawdę istnieją tacy pechowcy jak Bunio? Takie historie są zabawne póki samemu nie bierze się w nich udziału. Poza tym te wszystkie kontuzje kiedyś zaczną naprawdę boleć. Nie ukrywam, że śmieję się gdy czytam o przygodach Bunia ale jednocześnie współczuję mu w duchu.
    ***
    To ja dziękuję za zgodę na publikację. :) Mojemu tłumaczeniu niestety trochę brakuje. W angielskim tekście jednak sporo umyka. Po polsku ten tekst zdecydowanie brzmi. Pocieszam się, że wg opinii eksperta jak na mój poziom angielskiego „three moralities…” prezentują się całkiem nieźle. :) Myślę, że to nie będą moje ostatnie tłumaczenia twoich tekstów. Pozdrawiam :)

  2. Torlin Says:

    Może nie aż do tego stopnia, ale każdy z nas może powiedzieć, że jedne rzeczy w życiu przychodzą mu bez trudu, inne zaś jak z kamienia.

  3. Logos Amicus Says:

    A moźe jednak ktoś zauważy to, że tak naprawdę Bunio jest szczęściarzem?
    Może wlaśnie dlatego tak łatwo można mu wyłuskać te jego „pechy”?
    Czy to tylko paradoks?

  4. sirlancelot Says:

    Właściwie los nie jest aż taki okrutny. W pewnych kwestiach mu się nie wiedzie ale np. w finansach powodzi. Poza tym czytając opowieść defendo ma się wrażenie, że ten pech nie opuszcza go ani na chwilę a tak na pewno nie jest. Dla przykładu – Bunio dojechał aż do San Marino zanim spadł z roweru.

  5. Logos Amicus Says:

    Ma fajnych Przyjaciół…:)))

  6. Elżbieta Says:

    Logos Amicus,zgadzam się z Tobą,że posiadanie dobrych przyjaciół to szczęście,a pech no cóż,kiedyś każdego dopada…
    Pozdrawiam

  7. sisi_4 Says:

    Witaj Defendo
    Przepraszam ,ze nie wypowiem sie w temacie.
    Czytam bardzo często Twoj blog..Z przyjemnością .
    Ponieważ Twoje opinie ( rowniez Twoich ‚rozmowcow’) są dla mnie bardzo ważne Chciałam Cie prosić- jesli mozna- żebyś kiedyś poruszyła temat ludzi wrażliwych Moze nadwrażliwych?
    Znam jedna taka osobę. Mlodziutka 20-letnia ktorej ciezko zyje sie w tym świecie.Jest bardzo spokojna ,kazdemu powie ,napisze miłe slowo .Zmartwoinego pocieszy ,nie ma w niej agresji.Moze jest?Nie wiem.Wiem tylko ,ze nigdy nie widziłam z jej strony żadnej nerwowej reakcjiJedynie płacz.
    Ona nawet płacze jak czyta posty na forach A jak ktoś coś niemilego jej napisze zalewa sie potokiem łez i nie reaguje Kryje się ,ucieka .
    Co sądzisz o takim zachowaniu??
    Milej niedzieli

  8. stefan Says:

    Scenariusz pt „Pechowiec” pobudza do śmiechu *opisem* jego przygód, bo same przygody są tragi-komiczne i przy inny opisie moglibyśmy się zbiorowo popłakać. Czy Bunio jest pechowy czy po prostu niezdarny? bo jego nieudaczność może przecież mieć jakieś poważne podłoże psychologiczne. Pechowe jest to straszne imię-Bunio, jakiś szatański skrót normalnego imienia, co skazuje go semantycznie na tego rodzaju przygody. Hollywood wykorzystuje Buniów do tego typu filmów, które po angielsku nazywają slapstick comedy (od laski arlekina). Bohaterem jest zawsze „Bunio”, którego uwielbiamy za jego ciągłe przewracanie się i wychodzenie bez większej szkody po upadku z dachu na tir sanepidu itp. Czy to działa na nas jak katharsis? nie wiem ale dziękuję za arlekinowego klapsa .:-)

  9. defendo Says:

    Lancelocie – Bunio istnieje naprawdę. I cieszę ię, że istnieje, chociaż obrywam rykoszetem. Przy całym swoim pechu ma wiele wdzięku. Poza tym umożliwia wielu znajomym docenianie tego, że ich takie przypadłości, jakie stały się udziałem Bunia, nie dotykają.
    Jeśli zechcesz przełożyć jakiś inny tekścik – będę zaszczycona :)

  10. defendo Says:

    Torlinie – jemu t y l k o robienie pieniędzy przychodzi z łatwością. ;)

  11. defendo Says:

    Logosie – witam z radością u mnie(pozwoliłam sobie również na rewizytę).
    Pewnie, że jest szczęściarzem i to jakim! Jego pech dotyczy zmagań z materią. Nie z ludźmi. Iluż wokół pechowców o wiele nieszczęśliwszych – tych, którzy zmagają się z ludźmi i choćby mieli tysiące racji – jakieś parszywe fatum uniemożliwia im sukces.

  12. defendo Says:

    Sisi – nie wiem, czy istnieje coś takiego jak „nadwrażliwość emocjonalna”. Jest nadwrażliwość sensoryczna – nieadekwatne reakcje na zapachy, smaki, na dotyk itd.
    Nie umiem i nie lubię diagnozować ludzi – nie cierpię oceniać. Rzecz jasna oceniam zachowania, ale to nie to samo – oddzielam czyn od sprawcy.
    Myślę, że wycofanie jest jednym ze sposobów zachowań w sytuacjach trudnych. I – jak każdy mechanizm obronny – może stać się patologiczne.
    Dwudziestoletnie, płaczliwe i starające się być miłe dla wszystkich dziewczyny są klasycznymi kandydatkami na „kozły ofiarne”(kolejny paradoks – w tej roli częściej występują kobiety, a „kozioł” jest rodzaju męskiego). Spirala sama się nakręca – stają się obiektem agresji, a to powoduje kolejne płacze i ucieczki.

  13. defendo Says:

    Elżbieto – czasem przyjaciele zdążą dopaść delikwenta, zanim dopadnie go jego pech :)))

  14. defendo Says:

    Stefanie – Buniem został na bazie zdrobnienia nadanego mu przez jego babcię. Racja, że lubimy bohaterów tych komedii – ich najlepsze intencje potykają się o ich własne nogi. Ale wiemy, że chcą dobrze, cóż kiedy los itd. Przygody Bunia są o tyle zabawne, że on sam uważa się za zaradnego i przewidującego. Korki na ulicach miast europejskich przewidział bez pudła. Były. Jeden z nich – gigantyczny podobno – sam spowodował – lecąc na łeb z roweru.

  15. Basia (b_aitch) Says:

    Przygody Bunia przypominają mi Lesia z niezapomnianej książki Joanny Chmielewskiej, a Twoje opowiadanie o nich jest równie zabawne i ciekawe. Pozdrawiam

  16. Lunetarius Says:

    O jak nie polubić takiego Bunia?
    Jest w nim dużo uroku i jakiego metafizycznego piękna połączonego z tajemnicą. Podjęłaś dość interesującą próbę ogarnięcia tego pechowego zjawiska. W ten sposób przypomniałaś mi znakomitą komedię francuską z Pierrem Richardem w tytułowej roli filmu „Pechowiec”:-)
    Metafizyka!!!

  17. Gloomy Slipper Says:

    Po przeczytaniu tego postu w oczach stanął mi obraz Efektu Lucyfera. Nie wiem dlaczego.

  18. Ci z Marsa tak mają … « Poltergeist666’s Says:

    […] ubierzesz się ładnie nazwie Cię snobką. Jeśli ubierzesz się sexy, powie Ci ,że wyglądasz jak dziwka. Jeśli do […]

  19. ostoyya Says:

    : -) Jedno jest pewne , z Buniem , przy Buniu nie można się nudzić,,,,,,,,

  20. Mikosz Says:

    Mam takiego „bunia” u siebie. Jak „bunio” przychodzi do mnie , to rodzina się żegna i żarliwie modli, a żona ma w oczach strach że zostanie sama . No moze nie sama ale wdową ,dodam niczegowatą sobie…
    Ja mam podniesioną adrenalinę , bo wiem że zaraz nastapi seria niekontrolowanych dramatycznych wydarzeń. Lecz idę w to jak w dym, bo to jest lepsze od UFO, od skoku na banji…
    Kiedyś musze opisać przygody na moim „buniem..

  21. sisi_4 Says:

    Defendo:)Dziękuję za odpowiedz. Pozdrawiam serdecznie

  22. habodacious Says:

    Nawołuję do zachowania racjonalizmu. :P

    Defendo, przyznaj się. Podkoloryzowałaś historię, żeby nas zaciekawić. No bo z mojego racjonalistyczno-ateistycznego punktu widzenia to jest N I E M O Ż L I W E, po prostu niemożliwe :)

  23. grześ Says:

    Hm, z tym pechem to ja mam czasem podobnie, tylkoże stosunkowo rzadziej, ale jestem mistrzem w rozbijaniu, wylewaniu, wysypywaniu i różnych niezdarnych operacjach.
    A i czasem zdarzają mi się takie rzeczy, co się nikomu nie zdarzają, znaczy różne pierdoły co wkurzają jednak skutecznie,s zczególnie, że się lubie nimi emocjonowac i o nich opowiadać:)
    Np. słynna historia jak transportowałem wiśnie rowerem i się co chwilę to rozsypywały i to w strategicznych najbardziej miejscach czyli np. na przejściu dla pieszych na najbardziej ruchliwej ulicy u mnie w miescie.
    itd.
    Zresztą duzo takich mam…
    Ale niestety nie mam do finansowych operacji żadnych talentów:)

    Choć może mylę pecha z roztargnieniem i niezręcznością.
    Ale co tam lepiej brzmi:)

  24. Józef Maryn Says:

    ..dlatego nie czytałem nigdy blogów. I wielbicielem ich nie będę. Poza dwiema pokusami z pewnego pokoju nikt nie był w stanie mnie do tego nakłonić. tzn. ne spotkałem nikogo wystarczająco ciekawego, był chciał go dalej czytać. A tutaj wracam. Mimo wszystko :)
    A dlaczego ? A… bo blog oszukuje. Rozmawiasz z kimś, masz go dla siebie. A przynajmniej jesteś dla tego kogoś. Ja spodziewam się intymności, w każdym razie rodzaju oddzielenia od pozostałych prawie 6 mld. A tu się okazuje (co przecież skądinąd oczywiste), że publiczność tłumnie przewija się między otwartymi na oścież wejściem i wyjściem. I co najgorsze, jak bym tego nie lubił, to tylko podkreśla zalety tego, co Autor/Autorka zaklęła w Arialu, times-ie czy innym courier-ze.
    Defendo tak właśnie mnie zwodzi. Daje poczucie bliskości, choć za plecami moimi tłum czyha (szacunek dla współczytaczy ;)).
    A przy okazji uznanie dla Sir Lancelota, jeśli zdołał Defendo na angielski przenieść. Bo ja na polski nie podjąłbym się (tak , wiem, nie jestem i nigdy nie pretendowałem do bycia purystą językowym ;)).
    Choć słowa Defendo płynnie w myśli kształt się przyoblekają i światy nowe tworzą, to słów słowom tym równoważnych znaleźć bym się nie podjął.

    Grzesiu, Pazury można nie lubić (nie rozumiem czemu, ale fakt, moja Żona go nie znosi ;), ale „Nic śmiesznego” polecam, bo oglądając z jakich „g***” składa się każdy dzień Adasia Miałczyńskiego (ten w „Dniu Świra” to już inna osobowość ;)) nabiera się dystansu do tego, co nam się przytrafia.
    A pecha ma każdy, tylko nie każdy zauważa, że nabroił. I tacy żyją szczęśliwiej.
    A skala ich samooceny ma się nijak do tej wg której Defendo powinna się oceniać. Choć brakuje Defendo do poziomu, jaki ja osiągnąłem. Tak piszę, w błogim samozadowoleniu, otwarcie, bo poza zaletą mą główną, wrodzona skromnością, bywam czasem szczery. ;););)

  25. Alexwebmaster Says:

    Hello webmaster
    I would like to share with you a link to your site
    write me here preonrelt@mail.ru

Dodaj komentarz